czwartek, 1 listopada 2007

Requiescant in pace.

Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.

Ogólne nastawienie społeczeństwa wskazuje, by w tym dniu (1 listopada) zapaść w zadumę, wspominać. Co więcej, ilekroć zaśmieję się na cmentarzu, jestem zastrzelona wzrokiem co bardziej gorliwego chrześcijanina. Bo toć to nie wypada w takim dniu śmiać się. A zaraz za bramą cmentarną obrotni handlowcy sprzedają kiełbaski i jakieś pierdoły. Czuję się jak na odpuście.
Nieścisłość?
W moim umyśle rodzi się pytanie: czy to ja jestem nienormalna czy ludzie to czasem niezbyt dobrze postrzegają?
Jasne, jasne. Wszystkich Świętych- ale przecie jest to radosny dzień w Kościele! Oni już są po drugiej stronie, mogą (wielu z nich) oglądać Boga twarzą w twarz. Na usta ciśnie się: huuurrrraaa! Ale nie tak do końca.
Fakt, ilekroć przypomnę sobie wspólne spotkania, codzienne obiady u Dziadków, uroczystości, czuję ukłucie w sercu połączone z zaciśnięciem się gardła. Uczę się radować z nowego etapu, w który wkroczyli, 
gdy wybiła Ich godzina.
Jeszcze 13 dni i minie pierwsza rocznica.
Zawsze mawiał: „Ola, cokolwiek nie zdarzyłoby się, jakkolwiek
nie byłoby ciężko, zawsze wychodź z każdej sprawy z twarzą.
BOSO, ALE W OSTROGACH!” Te słowa utkwiły mi na zawsze w pamięci.