piątek, 20 lutego 2009

Północ - luty 2009




Nie spodziewałam się, że moja eskapada na północ może zainteresować tyle osób. O Stefanie już nawet nie wspomnę...

Od początku, ze szczegółami? Hmmm...Może nie tak do końca.

Kupno biletu, ot tak, w czwartkowy wieczór, na niecałe 12 godzin przed odjazdem.

13 lutego 2009, godzina 7:00 Intercity relacji Warszawa - Gdynia. Mój Brat z moim plecakiem (nieśmiertelnym North Face'm) na ramieniu, ja z myślą: czy wszystko wzięłam? Nie obyło się bez żartów, wspomnień, pomysłów i innych takich charakterystycznych rzeczy dla Oli i jej Brata. Gdy właziłam do pociągu (bez opóźnienia) powiedziałam: 'ej, Wojtek, dobrze robię, nie?' Odpowiedź brzmiała: 'Bez wątpienia tak. Jak będziesz jechała już na zawsze, będziemy razem jechać.'
Pan w przedziale, który całą drogę czytał gazety (huhu, podziwiam ilość) stanowił 50% składu tego przedziału, ja stanowiłam drugą połowę.
'Kłamca' w dłoni, w myśli niemal cały album Armii 'Pocałunek mongolskiego księcia' i nieśmiertelny 'Kfinto' w wykonaniu Gera.

Dojazd do stacji Gdynia Główna - uścisk w żołądku, zdanie w głowie: 'no, Kozieł. Chciałaś- masz.' Kierunek na kiosk - 4 bilety miejskie i wycieczka do Akademii Morskiej. Serce drżało. Hmm... Czułam się jak u siebie... To dobrze. Ujrzawszy budynek AM, uśmiechnęłam się sama do siebie. Pewnym krokiem doszłam do wejścia, otworzyłam drzwi (nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się "przed prawem" Armii- 'czy aby pukam do właściwych drzwi, nie wiem co będzie dziś, nie wiem, co będzie tam...') i doznałam ukojenia serca. Dlaczego? Poczułam się jak w liceum. Rozmowa z osobami, które na mnie czekały, dużo uśmiechu i szczegółowych pytań. Co wyniosłam z tej rozmowy?(Pytanie kojarzy mi się z Międzynarodowymi Dniami Młodzieży Redemptorystowskiej w Limerick - dokładnie moja rozmowa z Wackiem nt. flag. :P)
Dużo radości, odwagę, krówki, smycz Akademii Morskiej, Informator.
Pomyślałam: 'Niedaleko Biedronka i Kaufland- oho, będę miała blisko, by robić ekonomiczne zakupy!' I zaraz po tym zganiłam się za tą myśl. Może nie do końca słusznie.

Ale wiedziałam i wiem, że AM to moje miejsce.

Droga na Oksywie. Śmidowicza, kierunek ku miejscu, gdzie płk Dąbek zginął w trakcie obrony Wybrzeża w 1939 r.
Była radość? A i owszem! Przesiadka przy Obłużu Centrum. Można rzec: na Oksywie!!!
I nastąpił pierwszy zgrzyt, nie dałam się jednak. Byłam zmuszona powiedzieć kilka słów prawdy panu strażnikowi, który wydawał przepustki. Aż się zdziwiłam (szczerze), gdy przysiadł na krzesełku i mnie przeprosił.
Stanął mi przed oczami napis: 'In mare via Tua'. Ooooj taaak! Serce znów zadrżało. Droga do drzwi przy maszcie. Wycieczka do dziekanatu (mogłam spokojnie przejść się po uczelni 'na legalu', poobserwować ludzi) i miła (chyba nawet aż za miła, nawet niekomfortowa w pewnym momencie) rozmowa z panem od spraw rekrutacyjnych. Że jeden to za mało, to drugi się przyłączył (z dzwonkiem echosondy w telefonie) i debatowaliśmy we trójkę.
Doprawdy, zawsze rozbawia mnie powtarzająca się sytuacja, kiedy to oznajmiam, że nie mam szans na kategorię 'A'. Za każdym razem wojskowy lub też cywil zaczyna kombinować, co mogę zrobić, by komisja nie wykryła mojej choroby - fakt - Polak potrafi. Wiem, ze robią to, by mi pomóc, za co jestem wdzięczna, ale jest to bez wątpienia komiczna chwila.
Wyszłam z Akademii Marynarki Wojennej z mieszanymi uczuciami. Było to o tyle silne, ponieważ nigdy nie spotkałam się z podobnym uczuciem. Mnie najzwyczajniej w świecie odrzucało od tego miejsca. Wszelkie fakty przemawiały przeciw temu miejscu. Logiczne myślenie nie pomogło, wręcz dopełniło dzieła. Powrót do Centrum był ciężki - wszelkie marzenia, które ciągnęły się za mną przez 2 lata prysnęły niczym bańka mydlana. A przecież byłam pewna. Wiedziałam teoretycznie wszystko. Złość i zarazem chęć płaczu zawładnęły umysłem niemal w 100%. Dopiero rozmowa z Wojtkiem przez telefon w trakcie drogi na obiad do 'Słonecznego' postawił mnie 'mniej więcej' na nogi. Przywitanie się z morzem przy bulwarze w pewnym stopniu dobiło. Jak u kobiety - uczucia wzięły całkowicie górę i trzeba było to przeczekać.

Przystanek w kościele, droga do Gdańska.

I się zaczęło.

Dużo śmiechu, dużo zdziwionych min, wiele łażenia.

Miejsce spania było co najmniej niesamowite. Podobno miałam 'lekko' zdziwioną minę, gdy zobaczyłam mieszkanie po imprezie w stylu lat dwudziestych. (Zdjęcia potwierdzają klimat imprezy.)
Logistyka była udana. W końcu było czterech informatyków i jedna teolożka kultury. Gdy łóżko z kuchni zostało podniesione przez Patryka i Jarka, a Adam nawigował, spostrzegłam w miejscu za łóżkiem pewną rzecz.
Ola: O, nie wiedziałam, że macie gumową kaczkę.
A Adam zawołał (do czwartego z kolei informatyka - Grześka):
'Stefan! Grzesiek, Stefan się znalazł!'
Padłam pod ścianą ze śmiechu. Podziwiałam Panów, którzy trzymali w rękach łóżko w trakcie tego odkrycia. A były okolice drugiej w nocy...
Nie byłoby tak ciekawie, gdybyśmy nie ujrzeli łazienki (to był hardcore!). :)
Ale udało się - dzielna harcerka (w stanie spoczynku) nawet umyła włosy, które potem wszyscy po kolei wąchali. - Mogłabym robić reklamę szamponowi.
W umyśle zabrzmiała 'czwarta nad ranem', z rana (ekhm, z południa raczej) skierowaliśmy się ku północnemu - wschodowi.
Piękna droga, piękna pogoda, piękny czas! Z Gdańska do Gdyni. 'Trochę' wiało.
Morze było groźne i agresywne, niedostępne i potężne. Było piękne. O moich reakcjach raczej nie będę wspominała. Tego nawet nie da opisać się słowami. Osoby zainteresowane wiedzą dokładnie, o czym mówię.

Było pięknie! (czy aby na pewno tym już wspominałam?)
'Kfinto' i 'Umieraj' tętniły w głowie i na ustach z ogromną mocą.

Piwo grzane w knajpie góralskiej tuż nad morzem (i np. 'cycki gaździny', które mnie zniesmaczyły). A zaraz po tym kierunek na szanty w Contraście. Taaak, marzenie się spełniło: mieć na raz góry i morze. Jak? Klify i widok z nich na srogi Bałtyk. Dla takich chwil warto żyć!!!

Ola, jako przewodniczka po Gdyni zdała egzamin.
Szanty, morze (Jakże urocze! Gładkie, spokojne... Zupełnie niepozorne, a jakże potężne), zapiekanki i powolny powrót do Gdańska.
Morze na plaży w Gdyni było wręcz nieziemskie. Głębia koloru, piasek przysypany świeżym śniegiem, migające światła. ('Światło - prowadź mnie!!!')

Powrót do bazy noclegowej, w której było więcej komputerów niż mieszkańców. :)
Śniadanie, Msza, dyskusja nt. liturgii, pociąg do Warszawy.

Co mogę powiedzieć więcej?

To były przefantastyczne 3 dni. Dowiedziałam się wielu rzeczy (i nie mam tylko na myśli Akademii Morskiej czy AMW) o sobie.

Moja ścieżka ciągnąca się ku przyszłości zmieniła nieco bieg. Ale zaakceptowałam już tę wersję.

I faktycznie: "Przedziwne światło wie, gdzie warto żyć... Którędy do gwiazd?"

Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali o mnie w modlitwach w trakcie tego wyjazdu.
I nadal proszę o nią... O odwagę i pełnienie mego powołania.

Oby więcej takich ludzi, oby więcej takich wypadów i więcej hot wings'ów w kubełkach! :)

Tekst częściowo pisany w drodze do Warszawy... W większości jednak powstał on przy melodiach armijnego 'Procesu'.

czwartek, 12 lutego 2009

A jednak... Bilet IC w kieszeni...

NA PÓŁNOC!!!

"Jak okiem sięgnąć, nie ma tu nic,
a jednak jest wszystko!
Topole idą tam, gdzie warto żyć!
Którędy do gwiazd?
Tamtędy jak wiatr!
Którędy, by żyć...?"

Śmidowicza, Morska... inne takie i Contrast.