czwartek, 10 grudnia 2009

Artykuł - Grudzień 2009

„Przeszłość bije we mnie niczym drugie serce”

Aby nie być gołosłowną w kwestii mego przedostatniego artykułu o czytaniu, postanowiłam co jakiś czas umieścić kilka słów refleksji o książkach, które całkiem przypadkowo lub też z pełnym zamysłem wpadły mi w ręce. Pragnę zaznaczyć na wstępie, iż są to subiektywne myśli (jak zresztą każdy wytwór człowieka) i każdy może zupełnie inaczej odczytać owy tekst kulturowy.
Jaką książkę zamierzam zaprezentować na początku? Będzie to utwór Irlandczyka Johna Banville'a, który pokusił się o napisanie książki o jakże przejmującym tytule „Morze”. Sam Banville otrzymał za nią Nagrodę Bookera w 2005 roku. Nagroda ta jest najbardziej prestiżowym wyróżnieniem w Wielkiej Brytanii za najlepszą anglojęzyczną opowieść ostatniego roku napisaną przez obywatela Wspólnoty Narodów lub Republiki Irlandii. Przechodząc jednak do meritum...
Dlaczego zwróciłam uwagę na tę książkę? Powodów jest kilka. Jednym z nich jest moja ciągnąca się od ponad dwóch lat, nieustanna fascynacja morzem jako żywiołem. Tytuł książki spowodował szybsze bicie serca i przeszywającą myśl: „muszę ją przeczytać”. Drugim powodem jest pochodzenie autora – John Banville jest Irlandczykiem. Zarówno wyspowy klimat jak i kultura urzekają mnie od bardzo dawna, tak więc decyzja o pochłonięciu tej książki zapadła w minutę.
Narracja pierwszoosobowa ułatwia zagłębienie się w całą historię. Monolog, jaki toczy Max Morden, jest niezwykle realny. Czytając kolejne wyrazy ma się wrażenie, jakby sam bohater przemawiał do nas tutaj, w tej chwili. Opowiada on krok po kroku historię swego życia. Obrazy, jakie maluje słowem układają się w całość. Mężczyzna czyni przygotowania do własnej śmierci, podsumowuje całe życie. Przypomina trudne chwile, w których nie potrafił poradzić sobie, często walcząc nieporadnie. Nie sili się na gloryfikowanie własnej osoby, lecz odważnie mówi o każdym swoim wycinku z życia, choć wiele elementów nie należy do łatwych i godnych podziwu. Patrząc na jego wyznania, można rzec, iż jest to próba pogodzenia się z każdym czynem, każdą chwilą, każdym człowiekiem krzywdzącym go w przeszłości. Dzięki stanięciu w prawdziwe dostrzegamy szczerość i prostotę tworzące realizm, któremu nie można się oprzeć.
„Morze” to książka pełna nostalgii i wyspowego klimatu. Czytając ją, czułam na własnej skórze mgłę, która okrywa całą moją postać i zarazem słońce prażące niemiłosiernie na plaży, gdzie ilość piasku była wprost proporcjonalna do promieni słonecznych dotykających jednocześnie skał jak i ludzką skórę.
Autor przedstawia historię mężczyzny, który nie tak dawno pochował kobietę swojego życia, wymarzoną i ukochaną Annę. Oboje walczyli z jej chorobą, słabościami oraz ze śmiercią, ostatecznie walkę tę przegrali. Max – historyk sztuki, jako lek na ten ból, wybrał powrót do wspomnień w domu 'Pod Cedrami”. Skierował swe kroki ku miejscu, gdzie spędzał w dzieciństwie każde wakacje, gdzie poznał mityczną rodzinę Grace'ów. Dlaczego mityczną? Ponieważ niemal każdego członka z tej rodziny mały Max traktował jak boga. Zarówno ojca rodziny (do którego nie potrafił się przekonać), jak i matkę (jako obiekt dziecięcego zauroczenia), a później też córkę, która zawstydzała go i pociągała jednocześnie swoją tajemniczą postacią. Dziewczyna ta nie była grzeczną córeczką, która słuchała się potulnie rodziców. Od początku stanowiła sama o sobie, a swoje zdecydowanie, tak bardzo wpisane w jej charakter, jasno okazywała w stosunkach do małego Maxa.
Historia dorastającego Maxa ukazuje nam, jak bardzo okrutny jest świat dzieci. Młodsze pociechy Grace'ów spowodowały, że chłopak dostrzega po raz pierwszy swoją marność. Dzieci wyrywają go brutalnie z dotychczasowego świata pełnego beztroski i niewinnych zabaw, powodując w nim jedynie uczucie wstydu.
Bohater powraca również wspomnieniami do chwil, kiedy poznał swą przyszłą żonę. Przypominają mu się historie, w czasie których borykali się ze swoimi ludzkimi słabościami w młodości, ale też pochyla się na nowo nad towarzyszącymi im problemami w trakcie powolnego i bolesnego odchodzenia Anny.
„Przeszłość bije we mnie niczym drugie serce” - słowa, które napotkałam na początkowych stronach książki, poruszyły mnie i towarzyszyły podczas poznawania historii Maxa, będącego już u schyłku życia. Komu polecam tę książkę? Na pewno osobom, które lubią zastanowić się nad historią, zatrzymać się i pochylić się również swoim życiem. Jest ona skierowana ku ludziom uzależnionym od myślenia. Posiada tę specyficzną cechę, jakiej coraz częściej się pozbywamy, czytając książki będące krótką odskocznią od świata realnego. „Morze” jest książką z XXI wieku, ale nie jest zgodna z mentalnością ludzi z XXI stulecia. Tym bardziej zachęcam do przeczytania.

Aleksandra Kozieł

środa, 11 listopada 2009

Artykuł - Listopad 2009

Nieco inaczej

Listopadowe dni nie wszystkich przyprawiają o zachwyt i radość w oczach. A jednak nieustanne narzekanie na wszystko, co nas otacza nie jest postawą charakteryzującą nas – chrześcijan. Chcę, by ten nieco inny artykuł przybrał formę dziękczynną za tak piękny świat. Chcę również zwrócić uwagę na bagatelizowane przez prozę życia elementy składające się na świat... Zatem od czego zacząć?
Niebo! Przyznam szczerze, że uwielbiam spoglądać o różnych porach dnia i nocy na górne rejony. I być może wiele osób nie lubi tego szarego koloru wypełniającego luki między drzewami. Jednak... Jak wygląda właśnie owa zwykła szarość, jako tło do pełnych żółci drzew? Czy nie jest pięknym wypełnieniem gamy kolorów konarów drzew? Ale niebo to nie tylko szarość. To również rozgwieżdżone sklepienie, gdzie z zapartym tchem poszukuję Wielkiego Wozu (wywołujący za każdym razem dziecięcy uśmiech na mej twarzy), to też malinowy odcień, który pięknie komponuje się z kluczami ptaków lecącymi ku swym pojedynczym azylom. To również stalowa barwa połączona z niebieską... To pochmurne, i na pierwszą myśl, nieprzyjazne rejony, na tle których, drzewa wydają się być bezczelnie doklejone. Czy kremowe chmury na beżowym sklepieniu nie wywołują poczucia spokoju i ciepła? Cóż może być piękniejszego od zmęczonego całym dniem zachodzącego słońca? Może być równie piękny wschód – kiedy to na arenę nieba wkracza zdecydowanie, ale nie w sposób agresywny – słońce – opoka roślin i wszelkich istot żyjących. Wszak od niego zależy nasze życie. Choć sama nie jestem zwolenniczką słonecznych dni (wydają mi się zdecydowanie mniej ciekawe od tych zabarwionych deszczem lub pochmurnymi godzinami), to powitania i pożegnania słońca zawsze wywoływały we mnie szybsze bicie serca. Przecież jest to kolejny dzień mojego życia. Mogłam się już nie obudzić tego poranka, a jednak Bóg wypowiedział nade mną moje imię i pozwolił mi jeszcze delektować się kolejnymi chwilami tutaj. Być może jest to dzień na zrobienie dobrego uczynku, być może na zrozumienie czegoś, co wydawało mi się „czarną magią”, a może mam spotkać człowieka, z którym połączy mnie serdeczna przyjaźń.
Niebo to również odbicie wody. Ilekroć jestem nad morzem widzę ich symbiozę, choć wydaje się, że żywioł morski jest tak odmienny charakterem i specyfiką od „podobłocznych rejonów”, to łącząc je widzimy jedność. Stal wody, która budzi w niej również coraz silniejsze fale, odcina się od zmieszanych wielu tonów niebieskiego nieba. Żywioły współegzystują ze sobą przy nas, a my mamy szansę dostrzec potęgę wody mogącej pochłonąć w swą toń każdą istotę, każdy wyrób ludzkości uważany za przełom w technice. Jedynie czego woda nie może pochłonąć to nieba... Choć linia horyzontu czasem jest niedostrzegalna i obie sfery mylą się nam – delektującym się pięknem tego świata, to Dobry Kapitan, jakim jest Bóg, nie pozwoli, aby któremuś z jego dzieł stała się krzywda i miałoby odejść w zapomnienie.
Ale czy te wszystkie obrazy, które teraz przytaczam, są dla nas na wyciągnięcie dłoni? W wyobraźni na pewno tak, dzięki czemu nie muszę aż tak często (czytaj: co tydzień) jeździć na północ, czy też na południe, by móc ujrzeć prawdziwie Czerwone Wierchy, czy może sztorm na Bałtyku. Ale oprócz wyobraźni jest jeszcze coś, co pozwoli również na uchwycenie smaku i zapachu powietrza. Tym czymś nie jest telewizja, ani Internet. Tym czymś jest spacer.
Tak bardzo piękna forma wypoczynku tego fizycznego, ale i duchowego. „Aby zwolnić puls, aby rozprostować myśli, aby znaleźć lek na lęk” jak śpiewa Anna Maria Jopek. Na spacerze właśnie widzimy przybywanie jesieni w nasze progi, powolną śmierć życia tętniącego coraz wolniej w liściach drzew. A śmierć im natura stworzyła niesamowitą. Umierając mogą ubogacić świat swymi kolorami.
Mam okazję codziennie iść przez las, ponieważ tak się składa, że moja uczelnia mieści się w lesie Bielańskim, dzięki czemu każdego dnia widzę zmiany w przyrodzie. I tak... Dostrzegam swymi oczyma las pełen żółci i coraz smutniejszej zieleni. Czasem i pojawia się brąz, lecz częściej zagości on na ziemi, otoczy swymi ramionami małe listki, dla których pozornie skończyła się wędrówka. Tworzą one swymi, na pozór niepotrzebnymi już ciałkami, klimat zdecydowanej jesieni, gdyż drzewa jeszcze walczą z jego obecnością, choć coraz słabiej. Listki leżące potulnie na dróżkach leśnych również w połączeniu z ziemią wytwarzają jesienny zapach - zapach występujący w tych miesiącach odkąd sięgam moją dwudziestojednoletnią pamięcią.
I choć czasem temperatura powietrza nie zachęca do odkrywania piękna przyrody przygotowującej się do kolejnej pory roku, to jego zapach i smak wyraźnie zaprasza do tego, by spędzić choćby moment na scenie tego przedstawienia. A przedstawienie trwa nieustannie, jest wpisane w nasze życie. Co więcej, uczestniczymy w nim, tworząc i rozwijając nasze postaci. Zapach powietrza może być ostry, lecz przyjazny. Przypomina o jego charakterze i jednocześnie o naszej niedoskonałości. W takich chwilach dziękuję po cichu Bogu za dar myślenia, dzięki któremu możemy choćby tak ciepło i wygodnie się odziać. Rześkość powietrza również zachęca do podejmowania decyzji w naszym życiu. Czasem mam wrażenie, że powietrze też ma swoje nastroje. Gdy jest duszno i parno, jakby nie chciało mu się egzystować, czuje się ogarniające zmęczenie i niechęć do wszelakiego czynu. Natomiast kiedy moja skóra odczuwa ciepły powiew z domieszką zapachu danej pory roku, wiem, że ona zadomowiła się w naszych rejonach porządnie i nie zamierza nas opuszczać przez najbliższy czas. Przytoczona rześkość oraz ostrość powietrza mówią swą urodą o decyzyjności. Wszak prawdziwą sztuką jest umiejętność dokonania wyboru, zrezygnowania z czegoś na koszt innej możliwości. A wspomniana wybrana droga inaczej pachnie. Może pachnieć zgniłymi liśćmi lub mokrą glebą – na znak trudów podejmowanych przez nas. Lecz kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy będziemy mogli delektować się wonią kwitnących bzów i akacji.
Każda rzecz ma swój czas i tym piękniejsze jest napotkanie tej wymarzonej chwili, na którą tak długo oczekiwaliśmy. Już oczekiwanie na nią ponosi za sobą wielką radość... A radość cechuje nas – chrześcijan.

Aleksandra Kozieł

czwartek, 15 października 2009

Artykuł - Październik 2009

Czytanie – przykry obowiązek?

Do tego tematu przymierzałam się przez wiele miesięcy. Finalnie podjęłam tematykę tak bardzo wdzięczną, jaką jest bez wątpienia czytanie. I mimo że moje studia nie są polonistyczne, lecz „teologiczno- kulturowe”, z wielką radością zagłębiam się czysto amatorsko w „książkowe rejony”.
Czym jest dzisiaj literatura? Czym była ona wcześniej? Jak na to patrzą dziś młodzi ludzie? W jaki sposób odbierają ją bardziej doświadczone roczniki?
Nie da się ukryć, iż podejście do czytania książek zależy od naszych pierwszych nauczycieli - rodziców, bliskich, a następnie od pedagogów w szkole. Zrażenie może zahamować chęć poznawania treści istniejących na kartkach, lecz można to zmienić. Jak? Trzeba chcieć.
Gdy byłam mała (a było to nie tak dawno), patrzyłam na książki jak na relikwie. Razem z kolegami z klasy w szkole podstawowej pochłanialiśmy kolejne pozycje. Robiliśmy swego rodzaju wyścigi, kto więcej przeczyta książek z naszej biblioteki szkolnej. „Walka” była zacięta, a sama jej forma niezwykle przyjemna.
Książki niewątpliwie kształtują wyobraźnię, budują bogatsze słownictwo, pomagają zapamiętać trudniejsze struktury w naszym języku. A czy wpływają negatywnie? Jeśli za niekorzystne uznamy brak czasu na nudę, siedzenie przed komputerem, to faktycznie czytanie jest istnym złem.
Sprawa nieco się zmieniła, gdy mój rocznik poszedł do gimnazjum (jestem trzecim rocznikiem, który został „zaszczycony” tą jakże feralną instytucją). Kombinowanie stało się jawne. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłam „bryki”, które w moich oczach uwłaczały godności treści książek. I mimo że uczęszczałam do (podobno) szkoły na wysokim poziomie, tam zaczęłam dostrzegać jak ludzie „czytają” (w cudzysłowie, ponieważ tego prawdziwym czytaniem nazwać nie można). Ponadto sami nauczyciele nie pochylali się nad fundamentalnymi sprawami z dziedziny lektur (co wpływało na podejście z przymrużeniem oka samej młodzieży).
Następnie liceum (klimatyczny Sowiński przy Rogalińskiej), gdzie po trzyletniej przerwie zobaczyłam ponownie miłość prowadzącej przedmiot do języka ojczystego. Moja pani profesor, pomimo że wielokrotnie zaznaczała (naprawdę) okropne błędy stylistyczne, interpunkcyjne i składniowe, to nadal potrafiła przelać zainteresowanie przedmiotem na ucznia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, jednak czytanie non stop i przerabianie kolejnych epok, jakże fascynujących, powodowało jedynie coraz większe zaangażowanie w dziedzinę literatury i jej historii.
Dziś rozmawiając z dziećmi, młodzieżą szkolną oraz akademicką, swobodnie można dostrzec różnice. Opracowania zawsze były plagą, lecz wcześniej (roczniki naszych rodziców lub starszego rodzeństwa) niemal każdy wiedział czyje są „Sonety krymskie” lub też znał cechy charakterystyczne dla epoki pozytywizmu. „To było oczywiste.” I nie ze względu na większą miłość młodych ludzi do literatury czy poezji, lecz ze względu na sposób wychowania i wzrastania. Często uśmiecham się sama do siebie, gdy słyszę wypowiedź osoby starszej potrafiącej wyrecytować z pamięci wiersz, którego uczyła się jeszcze w szkole podstawowej. I nie możemy powiedzieć, że starsze pokolenie miało łatwy dostęp do nauki, wszak często ich lata szkolne przekreśliła wojna, a nauczanie było tajne w obawie przed okupantem. Ci ludzie wiedzieli, że świadomość dorobku polskiej kultury i sztuki jest przedłużeniem istnienia naszego narodu. I nie granice państwa (choć o te również walczono), lecz świadomość była niezwykle ważną kwestią, którą próbował wyrwać wróg, zabijając polską inteligencję.
Nie czyńmy krzywdy dzieciom i czytajmy im „sztandarowe” opowiadania, baśni. Opowiadajmy też o historii naszego narodu. Niech wiedzą skąd pochodzą, jak żyli ich przodkowie (tej świadomości nie da im żadna gra komputerowa, telefon, zajęcia tenisa ziemnego czy też nauka od małego 15 języków). Nie bójmy się poświęcać im też czasu na snucie beztroskich gawęd. Niech zakosztują piękna wyobrażenia na swój sposób zamku za siedmioma górami. Zdaję sobie sprawę, iż łączy się to z poświęceniem czasu, lecz perspektywa poprawnego mówienia przez nasze dzieci jest chyba lepsza niż widmo dziecka, które nie ma czasu na nic, tylko siedzi przed komputerem i „czatuje” bez końca w Internecie, co potem odbija się na braku umiejętności (oby!) płynnego czytania i wysłowienia się. W tej chwili być może demonizuję sprawę, lecz świadomie. Biblioteki publiczne są w posiadaniu tysięcy książek dla dziecka i młodzieńca na różnych etapach rozwoju. (Zatem argumenty natury finansowej są w tej chwili obalone.)
Nie szczędźmy zatem czasu i sił dzieciom, ponieważ plony będą naprawdę obfite!

- Aleksandra Kozieł

Artykuł - Wrzesień 2009

Charakterystyczne, już nie tak palące, zachodzące słońce delikatnie oświetla zmęczone upałem drzewa, które szumem przywołują coraz prężniej wrześniowe dni. Kolejny rok szkolny rozpocznie się pierwszym dzwonkiem (z tego tytułu życzenia sił i radości kieruję do nauczycieli i uczniów), studenci mają jeszcze miesiąc wolności (chyba, że niektórzy spotkają się w korytarzach swych uczelni na „kampanii wrześniowej” - poprawkach. Braci studenckiej męczącej się teraz nad nauką życzę zaliczenia zaległych egzaminów). Nie tylko szkoły i uczelnie przygotowały dla swych podopiecznych zagadnienia, które w najbliższym czasie mają zgłębić, ale również Kościół zagwarantował pewne „dodatki” wiernym, aby mieli nad czym się pochylać w trakcie mijającego roku.
Papież Benedykt XVI nieszporami 19 czerwca br. otworzył Rok Kapłański. Pięknie brzmi, jednak czy dla samego tytułu Ojciec Święty ogłosił owe dni Rokiem Kapłańskim? Stanowczo nie. Najpierw musimy zastanowić się kim jest kapłan? Tak często używane przez nas słowo niesie ze sobą potężny bagaż znaczeniowy. Kapłanem jest człowiek, który wykonuje obrzędy religijne. Jest on również pośrednikiem między bóstwem a wyznawcami. Magicznie brzmi? Owszem. Przełóżmy to na język bardziej „ludzki”. W naszym rozumieniu kapłan to mężczyzna konsekrowany, co więcej posiadający święcenia. A jakie to święcenia? Właśnie kapłańskie. Jest on dopuszczony przez Kościół (po długich przygotowaniach i pracy nad sobą) do posługi we wspólnocie Kościoła. Czyżby posługi? Tak, jak najbardziej. On swoją osobą pomaga innym we wzroście duchowym, zgłębianiu sensu i praktykowaniu wiary, a nie tylko w uczestnictwie w obrzędach religijnych. Zaznaczmy też jasno, iż wiara i religia nie oznaczają tego samego (o czym już wspominałam w poprzednich artykułach). Wszak można uczestniczyć w nabożeństwach i być osobą religijną, ale czy będąc jedynie obecnym ciałem możemy swobodnie określić siebie mianem człowieka wiary?
Kapłan – prawdziwie wierzący człowiek, który odczytał powołanie nadane jemu przez Boga (czyli nie z przypadku).
Skierujmy swą uwagę na „obowiązki” dnia codziennego. Kapłan sprawuje Pamiątkę Najświętszej Ofiary - czyli Mszę Świętą, udziela sakramentów. Jednak wszystko, co czyni musi być w zgodzie z nauczaniem Magisterium Kościoła Katolickiego.
Neoprezbiter (świeżo wyświęcony kapłan) idzie na cały świat (jest posłany jak nowo testamentalni uczniowie Jezusa Chrystusa) i głosi Ewangelię – Dobrą Nowinę o Chrystusie Jezusie. Jako że kapłan jest człowiekiem posłanym do wszystkich ludzi, powinien być otwartym na każdego. Jednak otwartości nie łączmy z uległością. Twardy kręgosłup moralny oraz konsekwencja są bardzo ważnymi elementami w posłudze kapłanów. Czemu? Aby sami mogli wypełniać przykazania dane od Boga, oraz by swoją postawą, wytrwałością ukazywali prawdę w dziele zbawienia, jakie się nieustannie dokonuje na naszych oczach.
Prezbiterzy jako jedna z grup osób konsekrowanych (oprócz sióstr oraz braci zakonnych) również składają śluby posłuszeństwa, czystości i ubóstwa. Co to oznacza dla człowieka ze świata dzisiejszego? Oznacza to wyłączność tego człeka dla Boga. To on związał się na całe życie z Bogiem. Przeznaczył Stwórcy wszelkie swoje siły, słabości oraz przede wszystkim miłość, której nieustannie uczy się od samego Ojca.
I powracając do samego Roku Kapłańskiego... Do czego wzywa nas Papież? Abyśmy modlili się za kapłanów, diakonów, by potrafili wypełniać z wiarą i miłością zadania im powierzone. By z cierpliwością podchodzili do bliźniego. Papież również prosi o modlitwę o powołania, by było więcej głosicieli Chrystusa. Jest to wezwanie również do nas, abyśmy my - świeccy - współpracowali z prezbiterami. Pamiętajmy, że Kościół to też, a nawet przede wszystkim świeccy wierni. Jednocześnie chcę zaapelować, byśmy nie traktowali prezbiterów jak „bożków”, ponieważ są oni takimi samymi ludźmi jak my. Ksiądz nie jest oderwany od rzeczywistości, nie jest pozbawiony procesów biologicznych, jest również osobą słabą i grzeszną. Często jednak spotykamy się z wizją księdza, jako „świętego”- nic bardziej błędnego.
Ten rok jest również dobrym momentem do rozważenia powołania każdego z nas. Pewnym jest to, że każdy człowiek jest powołany do świętości. Jednak w spokoju i pełnej ufności rozważmy do czego mnie konkretnie Chrystus powołał. Dzisiejszy świat (chcę zaznaczyć wyraźnie, iż nie rozpatruję obecnych czasów w kategoriach całkowitego rozpadu moralności) mimo wszystko nie ułatwia wyboru spośród możliwych dróg, wędrówki za Chrystusem. Jednak owy brak zdecydowania odnosi się również do innych powołań, choćby do małżeństwa kobiety i mężczyzny, którego sens piętnuje się na rzecz „bycia w wolnym związku bez zbędnych papierków”. Tak, boimy się w dużej części podejmować decyzje na całe życie. Syndrom niedojrzałego człowieka? Wiecznego dziecka? Można to zmienić.
Zachęcam też ciepło, aby podczas Roku Kapłańskiego zgłębić historię postaci Św. Jana Marii Vianney'a. Czemu akurat jego osoba? Ponieważ jest wspaniałym przykładem prezbitera, a przede wszystkim zwykłego człowieka, który prawdziwie wierzył i był cierpliwy wobec wszelkiego bólu jakiego zaznał w życiu.
Obyśmy ten przeznaczony czas dobrze wykorzystali na zgłębieniu charakteru postaci prezbiterów. Wszak z nimi mamy do czynienia nieustannie i to od nas w dużym stopniu zależy jak będzie wyglądała dalsza nasza praca na rzecz Kościoła, w którym jest nam dane żyć.

Aleksandra Kozieł

wtorek, 1 września 2009

Artykuł - Czerwiec 2009

O mądrym odpoczynku słów kilka

Czerwiec, promienie słoneczne otaczają niemal każdą materię istniejącą na ziemi, lekki podmuch wiatru przegania pyłki kwitnących roślin, coraz dłuższe dni zachęcają do spacerów. Aura nie ułatwia nam mobilizacji do nauki. Czerwiec nadszedł, Szanowni Państwo!

Dla niektórych te dni przywołują na myśl zbliżającą się przerwę w nauce na 2 miesiące, dla innych na 3. Jeszcze inni muszą zadowolić się dwutygodniowym urlopem, aby móc zregenerować siły na następne miesiące wytężonej pracy.

Formę tytułu artykułu można porównać z dziełami Ojców Kościoła, jednak nie pokuszę się na nauczycielski charakter przedstawienia owej materii. Dlaczego? Ponieważ nie moim zadaniem jest prawić wszelakiego rodzaju morały, ale zwrócić uwagę na często pomijane aspekty występujące w dzisiejszej kulturze.

Spoglądając na oferty wycieczek, zwracamy uwagę na ilość gwiazdek oceniających hotel, w którym będziemy stacjonować; sposób podawania posiłków; dostęp do basenu; temperaturę powietrza i wody w danym obszarze. A czy zwracamy uwagę na materię czysto duchową – niedostrzegalną przez nasze oczy, a mianowicie: źródła kultury występującej w danym miejscu? Czy chcemy pochylić się nad aspektem ‘inności’ rejonu? Czy jesteśmy otwarci na ową kulturę?

Czasem należy schować w kieszeń szkiełko i oko, a pochylić się w nad wspomnianym zagadnieniem nieco ‘irracjonalnie’ w mniemaniu wyznawców oświecenia.

Podróże kształcą, rozszerzają horyzonty, rozluźniają człowieka, którego spięcie blokuje przez cały rok. Często jednak nie zadajemy sobie pytań o źródło pochodzenia kultury, zadowalamy się jedynie wieloma rodzajami kompendiów, dzięki któremu mamy wrażenie szerokiej wiedzy o danym miejscu – nic bardziej mylnego. (Znów) Dlaczego? Ponieważ nie odwołujemy się do serca, a jedynie spoglądamy w sposób leniwy na kulturę, która została poddana często homogenizacji upraszczającej. Sama homogenizacja oznacza tyle, co uproszczenie, ujednolicenie. Jest to ewidentny twór kultury masowej. Drugi człon wspomnianej nazwy oznacza wyrugowanie z odmętów kultury wszelkich trudniejszych elementów.

Nie twierdzę, że wszelkiego rodzaju wyjazdy i przewodniki są złe, zaznaczam jedynie potrzebę sięgania do rdzenia zagadnienia z którego wypływa konkretne zachowanie charakterystyczne dla danego kręgu kulturowego. Owy brak podążania do korzeni przejawia się w każdej dziedzinie życia. Chodzi mi o to, abyśmy nie kierowali się istniejącymi modami w danym sezonie. Chodzi o świadome zdecydowanie i odpowiedzenie na pytanie: Czemu akurat to miejsce?

Wracając jednak do samego zagadnienia wakacji i wypoczynku, nie wzywam do pisania prac naukowych na temat miejsc, które zwiedzaliśmy, wzywam natomiast do spojrzenia swoją, konkretną osobą. Nie ganiajmy z prędkością ponaddźwiękową od jednego miejsca do drugiego, nie twórzmy listy obowiązkowych miejsc, a zasmakujmy niepowtarzalnego smaku powietrza.

Dlatego też zachęcam gorąco i szczerze do tego, by w czasie urlopu nie „wyłączać” mózgu. Zapraszam do zastanowienia się nad swoim życiem, sensem owej wędrówki, pięknem miłości, która każdego z nas dotyka. W ciągu roku jesteśmy tak bardzo zaganiani, że zapominamy o codziennym uśmiechu na widok małego dziecka, czy zachwycie nad pięknem zachodu słońca. Urlop daje nam możliwość poukładania naszego jestestwa. Możemy swobodnie wyjść z garniturów, zapomnieć o problemach związanych z terminowym oddaniem projektu szefowi. Jest to czas odpoczynku fizycznego i relaksu duchowego, co wiąże się z jego rozwojem. Wszak człowiek jest tą jedyną, niepowtarzalną, piękną istotą, która potrafi siebie udoskonalać i przemieniać. Życzę, byśmy w te wakacje po prostu zaczęli żyć!

-Aleksandra Kozieł

środa, 13 maja 2009

Nie ma tu nic, a jednak jest wszystko!



30 IV 2009r., godzina 18:50, Gdańsk - 3 V 2009r., godzina 13:58.


O- Jeeeej, jak mi dobrze! Mogę już się popłakać.
P- Popłakać? Olu!
O- Z radości. Wstydziłam się przy tych ludziach w przedziale.
_______________________________________________________________________

O- Rzucamy mój plecak u Ciebie i idziemy nad morze!
P- Nie chcesz odpocząć?
O- Na póóóółnoooooc!
P- To aparat biorę! Jest magic hour!
________________________________________________________________________

O- Nie, ja już nie mogę szybciej! Przebieram nóżkami najszybciej jak mogę. Wykrzesałam z siebie wszelkie siły!
P- Olu, my idziemy tempem spacerowym.
O- O kurczę, to ze mną już jest tak źle.
P- Oleńko.
___________________________________________________________________________

J- Cieszysz się, Ola, że tu jesteś?
O- Tak!
J- To podskocz!
___________________________________________________________________________

J- Chodź tu, mała złośnico.
___________________________________________________________________________

Park oliwski

P- Olu, czy możesz się do mnie odwrócić?
O- Po co?
P- O, Już po nic. Ładnie wyszło.
______________________________________________________________________________

O- Ja zasłonię tego nosorożca!
P- Olu, nie uda Ci się. Jedynie możesz próbować zasłonić jego nogi.
O- To ja wskoczę!
J- Taaak i zlecisz.
O- Nie! Ha! Ha! Ha! Ha! Ha!
J- Ola, czy Ty, jak się śmiejesz, musisz odwracać się tyłkiem?
P- Dobra, zrobiłem około 30 zdjęć.


________________________________________________________________________________

Morze, drżenie serca i łzy radości, plac zabaw, bitwa na plaży, Contrast, Oksywie, kilka setek zdjęć, nocne rozmowy o życiu, mapa google w telefonie, dużo...naprawdę dużo śmiechu, wieeeeleee radości, pisanie artykułu, wyśpiewywanie piosenek Armii, gibanie się w rytmach Arki Noego, standardowe hot wingsy... I jeszcze wiele planów na następne chwile.



Czy było pięknie? Oczywiście!
Czy wypoczęłam? Psychicznie na pewno!
Czy moje plany są nadal aktualne? Ola szybko nie zmienia zdania.
Czy umiem poruszać się po Gdyni bezboleśnie? No ba...
Czy Kfinto i Umieraj brzmiało? Tylko by nie zabrzmiały. Nawet na gitarze w nocy zostały zaszarpane na hasło: Ola, zagraj i zaśpiewaj "Umieraj"!

Wsiadając do pociągu czułam zmęczenie po zaganianych dniach, szpitalu i natłoku myśli niespokojnych. Jadąc bacznie obserwowałam ludzi, by móc później skonstruować kilka teorii, zachwycałam się zmieniającym się krajobrazem. Gdy dotarłam do okolic Tczewa, faktycznie wgryzłam wzrok w szybę, by nie doprowadzić do konsternacji w przedziale.

Srogie, morskie powietrze ciepło mnie przywitało. Czułam się jak w domu. Kolejny raz z rzędu mam owe uczucie w sercu, co zrobić z tym? Na pewno nie będę wyrywała z siłą, lecz pielęgnowała.

Każda godzina była składnikiem do pewnego dzieła. Czy wytworu człowieka? Po części tak, ponieważ mieliśmy wpływ na każdy ruch. Ale też jednocześnie nic nie było przypadkowe. Gdyby Bogu nie było to miłe, nie spotkalibyśmy się.



Oksywskie rejony, nadchodzący zmrok i złażenie po skarpie, by móc delektować się pięknem morza, którego żaden z turystów nie ogląda akurat w tym miejscu. Zachwycanie się morzem będącym świadkiem tych tragicznych chwil, które również otaczało swą głębią każdego, kto poległ za wolność w czasie służby. Tęskne (na swój sposób) zerkanie w stronę portu wojennego na Oksywiu, uczucie prawdziwego pokoju na wojskowym cmentarzu.
...A gdy cichy zapadał zmrok nad cmentarzem, a księżyc coraz odważniej wkraczał na arenę nieba, opowiadałam chłopakom o bitwie o wybrzeże we wrześniu 1939. Mówiłam cicho, by nie przeszkadzać w odpoczynku zmarłym pogrzebanym już na cmentarzu, jak również tym wszystkim, których ciała zwróciło morze, i nie wiemy do tej pory, gdzie ich prochy spoczęły. Morze, będące obserwatorem tragicznych wydarzeń składa im hołd każdej spokojnej nocy, kiedy to fale delikatnie uderzają o falochrony, nucąc niby kołysankę dla poległych żołnierzy.

Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec. Mamy rozkaz cię utrzymać, albo na dnie twoim lec! Albo na dnie z honorem lec!

(W obecnej chwili jestem na etapie czytania już kolejnej książki o obronie wybrzeża, w celu odstresowania się przed kolejną sesją... Tym razem pamiętnik napisany przez żołnierza MW.)



In mare via Tua!

P.S. Słowa uznania dotyczące zdjęć należy kierować pod adres Patryka. - Dziękujemy!
Jarkowi natomiast chce się krzyknąć wielkie dzięki za wiele sposobności do rżenia, bo tego śmiechem nie można nazwać.

wtorek, 12 maja 2009

Artykuł - Maj 2009

„Maryjo, Tyś uwierzyła, że się spełni słowo Pana.”


Maj, matury, malownicza przyroda, niemal wszystko na „m”. Wszystko, ale jedna osoba, która miała udział w naszym odkupieniu również nosi imię a literę „m” – Maryja. Choć czasami przez nas zapominana, Jej postać ma tak ogromne znaczenie w świetle naszej wiary. Była zwykłą dziewczyną, ale gdy „ma 14 lat, Bogu mówi <>, ma urodzić Go na anioła znak, nie wie jak. Nie potrzeba słów wszystko sprawi Duch, Święty Duch (…)”. W słowach jednej z piosenek Arki Noego dowiadujemy się niemal wszystkiego. Czy widzimy różnicę między nami a Nią? Jest wolna od grzechu, ale była taką samą „nastolatką”, jak inne dziewczyny. Też marzyła o pięknej rodzinie, o kochającym Ją mężu. Co się stało? Ona ZAUFAŁA, uwierzyła w słowa Boga. Pomimo że wiedziała na co się naraża, spodziewała się, że nikt Jej nie zrozumie, jednak powiedziała jasno „tak”. Czy my w codziennym życiu mamy odwagę powiedzieć Bogu „tak”? Czy potrafię powiedzieć: „Tak, Panie, niech mi się stanie według słowa Twego. Porzucam wszelkie moje konspekty na życie, które mozolnie tworzyłam. Puszczam lejce mojego życia. I prowadź mnie!”

Bardzo pięknie postać Maryi przedstawił papież Benedykt XVI w swej encyklice „Spe salvi”. Ukazał Maryję jako Gwiazdę Morza, jako przystań wędrujących statków wśród burz, które napotkały sterujących po wodach. Gwiazda? Czemu Gwiazda? Ponieważ tak, jak gwiazda (choćby) polarna w nocy ukazuje nam północ – konkretny kierunek, dzięki któremu potrafimy się odnaleźć w świecie. Jest naszą Gwiazdą, ponieważ to Ona błaga u Boga Ojca za nami. Maryja jako Gwiazda świecąca jest wzorem - Bóg Ją tak umocnił, że miała siły na przeżycie najgorszych chwil. Czy dla matki jest coś gorszego od śmierci Jej dziecka? Ona ZAUFAŁA, uwierzyła Słowu. Jest również naszą Matką, najlepszą Matką, która ukochała swe dzieci bezwarunkowo.To w Niej jest nadzieja, gdy ogarnia nas mrok grzechu, ciemność pochodząca od Złego. Gdy boimy się cokolwiek uczynić, wiemy, że Ona nas ochroni. Ona nie pozwoli byśmy zostali bez opieki. Przejmująco to brzmi w modlitwie znanej przez nas wszystkich „Pod Twoją obronę”- w niej to konkretnie prosimy Ją o wstawiennictwo u Jej Syna Jezusa Chrystusa.

Zastanówmy się nad Jej posługą, nie tylko względem Boga, ale też wobec nas. Maryja jest dla nas wzorem, to Ona pokazuje Tobie, kobieto, delikatność ale i też ogromną siłę, miłość do swego męża – Józefa. Jest ona tez wzorem dla matek, zarówno tych oczekujących dziecka z wielką miłością, jak też dla kobiet zatrwożonych w oczekiwaniu na małego człowieka i zastanawiających się nad sensem urodzenia tego cudu. To Ona jest świadectwem miłości, mówiącym bez lęku „tak”. To Jej mąż, Józef jest wzorem dla wszystkich mężczyzn, dla Ciebie też – młody mężczyzno, będący na progu swego dorosłego życia. Jest wzorem zawierzenia, ponieważ podjął się trudnego zadania, jednak jak bardzo pokora i miłość względem Boga oraz swej zaślubionej kobiety Maryi zostały wynagrodzone. Nie mieli łatwego życia, lecz on, jako mężczyzna, facet (od łac. facio, facere – czynić - człowiek czynu), podejmuje się tego doświadczenia, jakie roztacza przed nim Bóg. Mógł przecież oddalić Maryję, mógł Ją również upokorzyć - po ludzku przecież prawo było po jego stronie. Zaufał Panu, wierząc, że Ten patrzy głębiej niż on, mimo pozoru spraw.

Czasem my - kobiety – zastanawiamy się jak byśmy chciały wyglądać, jakie posiadać cechy, by być uważane za urzekające. Świat daje nam tysiące odpowiedzi: schudnij, przefarbuj włosy, maluj się, idź zgodnie ze wskazówkami świata mody. Jednak jest zdanie, które rozbija wszystkie propozycje i rady kierowane do nas – kobiet – Bądź Święta jak Maryja i wystarczy. (Niestety w dzisiejszej dobie nieco inaczej pojmujemy pojęcie świętości. Świętości nie „obliczamy” w częstotliwości uczęszczania na nabożeństwa, czy też aktywności w parafii.) To po ludzku nie mieści się to w głowie. Jednak od czego mamy wiarę nadaną przez Boga? Od czego my - kobiety - mamy tak mocno rozbudowaną wyobraźnię? Współczesna kobieta ma wiele wspólnego z Maryją. Też cierpi, również kocha, chce dobra dla swego dziecka. Gdy dotyka ją cierpienie, przechodzi przez nie cierpliwie. Jest silna.

Ale czy Józef był tylko przypadkiem? Czy Bóg „ot tak” wprowadził go w życie Maryi? Jest to piękne świadectwo rzucające światło na życie nasze – młodych i tych bardziej doświadczonych w życiu. Józef był (jak już wcześniej wspominałam) oparciem dla Maryi. To on dzierżył w swych rękach odpowiedzialność za dobro swej Małżonki i Jezusa. W dzisiejszym świecie (niestety) coraz częściej zapominamy o takim podziale zadań w małżeństwie.

Drogie Kobiety – patrzmy na Maryję jak na nasz wzór kobiecości.

Szanowni Mężczyźni – spójrzcie na Józefa jako na człowieka czynu i opiekuna kobiety.

„Ty jesteś błogosławiona, Maryjo, między niewiastami, Maryjo! Błogosławiony Owoc, Maryjo, Owoc łona Twego – Jezus!” Kolejna tajemnica – urodziła Syna Bożego będąc Dziewicą. Tej tajemnicy żadna z nauk nie wytłumaczy. (Również w apokryfach mamy słowa mówiące jasno o Jej nieskazitelności.

„Maryjo, Tyś uwierzyła!!!”

Uwierzyła, że rodzi Mesjasza (hebr. Namaszczony) tym tytułem Jezus bardzo rzadko się nazywał, częściej nazywał się „Synem”.

Maryja potrafiła dziękować za ten trud, jaki spotkał Ją ze strony Boga. Tak pięknie widzimy to w hymnie MAGNIFICAT (Łk 1,46-55), gdzie Maryja śpiewa, iż Jej dusza uwielbia Swego Pana i raduje się Jej serce w Bogu – Zbawcy!

„Niechaj Pan idzie z nami, jeśli znaleźliśmy łaskę w Jego oczach. To prawda, że jesteśmy grzesznikami, lecz Ty błagaj za nami, a będziemy Jego dziedzictwem!”


Aleksandra Kozieł

środa, 29 kwietnia 2009

Strandard? NA PÓŁNOC!

Tym razem bilety kupiłam wcześniej. Reakcje ludzi, na wiadomość o mej kolejnej eskapadzie na północ, były różne. Przez śmiech, wspaniałomyślne potwierdzenia słuszności mego wyboru oraz słowa: 'o masz, znowu?', 'pozdrów Stefana'.

Jedno jest pewne, północ na mnie czeka! I już nie mogę się doczekać, kiedy moje stopy będą podążały w kierunku ulicy Polskiej w GA.

Armia w uszach w pociągu, kartki i pióro w dłoni, w celu pisania artykułu do 'Klemensa'.

'Wołaj na cały głos! Wołaj!' - Wołam z radością!

Kfintowskie ' Jak okiem sięgnąć, nie ma tu nic, a jednak jest wszystko! (...) Przedziwne światło wie, gdzie warto żyć!' dudni coraz odważniej w głowie.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał! I wyprzedza nas do Galilei!

Resucito!

Zmartwychwstał Pan i żyje dziś

Pogrążył w wodach morza konia jeźdźca jego! Mą Mocą i mą Pieśnią jest Pan Potężny, On jest Zbawieniem moim, Bogiem moim! Uwielbiać będę Go!

sobota, 11 kwietnia 2009

Artykuł - Pascha 2009

„Z przepastnych głębin śmierci Chrystus powstaje zwycięski!”

Czy wierzysz w to? Czy radujesz się? Czy faktycznie jest to dla Ciebie radosny dzień? Czy jesteś pewna, że Zwycięstwo śmierć pochłonęło? Czy Życie zniszczyło Twoją śmierć w sercu?

Ilu ludzi, tyle pytań... A jeszcze więcej odpowiedzi...

Nie wiem, czy uczestniczyłaś w Triduum Paschalnym, czy udało Ci się wstać na Rezurekcję. Nie wiem też, czy szedłeś ze święconką do kościoła, z którym oficjalnie pożegnałeś się przy udzielaniu sakramentu Bierzmowania, a zawitałeś tutaj tylko dlatego, 'że rodzice kazali'.

Ilu ludzi, tyle historii...

Nie chcę jednak skupiać się na tym, co czyniłeś w trakcie Wielkiego Postu, czy chodziłeś na nabożeństwo Drogi Krzyżowej, a może nie. Ten czas już minął. Wszak każda rzecz ma swój czas. Chcę zaznaczyć to, co dziś dzwony nam obwieszczają: CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ!

Ilu ludzi, a jeden Zbawiciel...

Zwróćmy uwagę na karty Pisma Świętego (do którego lektury gorąco zachęcam! Dzięki Słowu naprawdę możemy wiele zrozumieć!). W Pierwszym Liście św. Pawła do Koryntian w rozdziale 15. mamy wyraźnie zaznaczone świadectwo Apostołów oraz zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Co ciekawe, to właśnie w tym Liście jest najstarszy fragment dotyczący zmartwychwstania Chrystusa (15,3b-6a). Św. Paweł przypomina nam o Ewangelii, czyli o Dobrej Nowinie, w którą wierzymy i dzięki której zostaniemy zbawieni. Chrystus umarł za nasze grzechy! Nie na darmo w dzień Niedzieli Laetarae (4. niedziela Wielkiego Postu - dzień pełen radości) mieliśmy drugie czytanie z Listu to Efezjan, w którym odważnie zabrzmiały słowa: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę”. A później słyszeliśmy słowa Ewangelii wg św. Jana - „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Pytanie to zadawałam wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz: Czy istnieje przejaw większej Miłości?! Pamiętaj, że Bóg Ciebie kocha jako grzesznika! I idąc dalej w Słowach z Ewangelii: „A kto nie wierzy, już jest potępiony” - Nikt, kto jest letni, nie zostanie przyjęty do Królestwa Bożego. Nie chodzi tu o straszenie nas, Bóg przez św. Jana mówi wyraźnie, abyśmy zawierzyli Jemu! Zaufajmy Panu już dziś! Wszak spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących! Tak, wierzących. Czy Ty jesteś wierzący? Czy ja jestem wierząca? Czy jestem tylko religijna? Czy uczestniczę w Liturgii Eucharystii jak w spotkaniu ludzi, którzy wolą zabezpieczyć się na najbliższy tydzień od zła wszelkiego? Czy to 'nie trąci' magią? Jedno jest pewne - Bóg przez zmartwychwstanie Swego Syna chce Ci pokazać, że nasza wiara nie jest godna pożałowania. My nie pokładamy ufności tylko w tym życiu, wówczas bylibyśmy faktycznie obiektem litości ze strony innych wyznań. Nasza wiara nie jest jednak wymysłem kilku 'cwanych ludzi'. Jest prawdziwa! Mamy dowód – z martwych powstanie Jezusa. Świadectwo Apostołów oraz kobiet wyraźnie mówi nam, że nie może być to efekt wybujałej wyobraźni, gdyż ludzi nie byłoby stać na konstrukcję takiej historii i ukrycie wszelkich dowodów, które mogłyby świadczyć przeciw nim. Prędzej, czy później prawda wyszłaby na jaw. A teraz? Teraz jesteśmy po przekroczeniu trzeciego tysiąclecia i nawet niewierzący naukowcy nie mogą przyznać, ze Chrystus nie istniał. Dlatego też mówimy o Jezusie historycznym.

Powracając jednak do esencji naszego artykułu, chcę skupić naszą uwagę na hymnie eschatologicznym będącym również w Pierwszym Liście do Koryntian – 15,54-57. W nim właśnie św. Paweł śmiało mówi, abyśmy dziękowali Bogu za to, że odnieśliśmy zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Odnieśliśmy zwycięstwo z największym naszym wrogiem – demonem, który ciągnie nas w czeluści wiecznej śmierci. Wiedziemy triumf nad tym, który wciąga nas w groby, z których nie potrafimy sami wyjść. To Bóg w Trójcy Jedyny zbiera nasze połamane kości i łączy w całość. Łączy z zamysłem, byśmy byli świątynią Boga. Abyś Ty – być może z kompleksami, z trudną swoją historią, której nie potrafisz zaakceptować, świadczył o Jezusie, by On był w Twoim sercu. Trudne? Dla naszego ludzkiego umysłu na pewno. Dlatego tak bardzo nieoceniona jest rola wiary.

Cóż mogli myśleć Apostołowie, gdy zobaczyli zmartwychwstałego Jezusa? A jeszcze wcześniej- cóż mogli myśleć w chwili ujrzenia Go nieżywego na krzyżu? Dotychczas byli ludźmi nie do końca rozgarniętymi (mówiąc delikatnie), ponieważ nie potrafili zaufać Jezusowi, nie rozumieli tego, o czym przez cały czas im opowiadał. Byli zwykłymi ludźmi, jak ja, jak Ty! Wśród nich nie było żadnego uczonego. Ten, którego nazywali Mistrzem umarł i został pogrzebany. Dla nich była to istna katastrofa! Wstydzili się, że tak łatwo ulegli mowom Jezusa. Dla nich załamał się cały świat! Ich Mistrz zmarł jak zwykły człowiek - na krzyżu! W sposób tak haniebny skończył swój żywot. Jedyne, czego chcieli, to uciec gdzieś daleko, gdzie nikt ich nie znał. Po ludzku byli przegrani. Ale stało się coś nieoczekiwanego - zobaczyli Chrystusa zmartwychwstałego! Okazało się, że nie jest to bajka, w którą uwierzyli niczym naiwne dzieci. Dopiero wtedy dostali Ducha, dzięki któremu mogli iść na świat i głosić Ewangelię - Dobrą Nowinę o zmartwychwstałym Jezusie, Dobrą Nowinę dla Ciebie, dla zrozpaczonego człowieka, który nie widzi żadnej nadziei i dla mnie. Jezus nie wybiera tylko wśród uczonych, wykształconych - Jezus szuka Ciebie- konkretnie Twojej osoby, chce pokazać Ci, że On – nasza Pascha wywiódł dziś nas ze śmierci do życia, z ciemności do Światła. Tak pięknie widzieliśmy to w czasie Liturgii Światła.

Są to największe Święta naszej wiary i nie pozwólmy, abyśmy zapomnieli o tym. A jeśli nigdy wcześnie nie traktowałeś Paschy jako klucza naszej wiary, teraz to zmień! Masz szansę! Teraz jest ten czas i nie zmarnuj go! Bo nikt nie wie ile chwil jeszcze nam zostało na tej ziemi. A pamiętajmy, że życie wieczne czeka na nas. On Królestwo Wieczne objął dziś! Nie zapomnij o tym w chwilach wspólnych z rodziną. Śpiewajmy - Zwycięstwo śmierć pochłonęło, Alleluja!

Aleksandra Kozieł
_____________________________________________________________________________________

Życzę Ci, by w Twoim sercu Chrystus naprawdę Zmartwychwstał, by zabił Twoją duchową śmierć, którą być może przeżywasz. Życzę Ci przeżycia 'na serio' tych świąt. Życzę Ci również AKTYWNEGO uczestnictwa w dzisiejszej Passze. Pamiętaj, proszę, że jesteś Jego przyjacielem, za którego bez wahania oddał życie w tak haniebny sposób. Życzę Ci też, szczerego krzyku w sercu, niech krzyk radości spłynie na Twoje usta - na cześć Pana, który tak wspaniale Swą potęgę okazał. Jemu wszak zawdzięczamy ocalenie! Śpiewaj Panu, bo wielka Jego moc!

I pamiętaj - ŚMIERCI JUŻ NIE MA! ALLELUJA!!!

Coś żywego i radosnego

wtorek, 17 marca 2009

Ja Cię wybrałem, ja Cię wybrałem!

"Do tego, kto ma życie sponiewierane,
i jest wzgardą ludów, do sługi panujących."

Królowie cię ujrzą i staną zdumieni,
książęta całej ziemi na twarz upadną,
bo ja Cię wybrałem, ja Cię wybrałem!

"Choćby jakaś matka zapomniała o swym dziecku,
Ja nie zapomnę Ciebie.
Popatrz na moich dłoniach mam cię wypisaną."

Porównaj: Iz 49,1-16

Co prawda pieśni tej nie powinnam jeszcze śpiewać... Nie mój czas.
Ale jakże mocne Słowa! Tak konkretnie pokazują mi, że nie jestem sama. Choćby każdy mnie opuścił i zdradził, On zostanie mi Wiernym. Czy mi - człowiekowi - mieści się to w głowie? Kolejny semestr Teologii Dogmatycznej, a ja ciągle się zastanawiam nad przymiotami Boga. Nieustannie mędrkuję jak bardzo jest On szalony z Miłości do mnie.
Wielki Post 'pełną gębą', ludzie upadają w postanowieniach postnych, albo cieszą się z kolejnego dnia, w którym wytrwali. Wiele osób mnie pytało czy mam jakieś postanowienia. A ja szczerze odpowiadałam: 'nie, ale każdy dzień chcę przeżyć jak najlepiej.'
Banalne? Chyba nie. A nawet na pewno nie.
Nie chcę negować systemu postanowień, ale gdy patrzę na postępowanie niektórych ludzi, to autentycznie śmiać się chce. Po co robić coś pod publiczkę? Po co na siłę coś wymyślać? (Akurat to odnoszę do innych jednostek, które nie zgadzają się z jakimkolwiek zdaniem tylko po to, by pokazać, jakie to one są 'wykształcone' i osłuchane, bo o oczytaniu to za bardzo mowy być nie może.- Taka dygresja)

Ach... I mam apel (do siebie również go kieruję)...nie na czas Wielkiego Postu, nie na czas Rorat czy może oczekiwań na wakacje...
Bądź człowiekiem (Kobieto, Ty też.) i jeśli coś chcesz zmienić w drugim człowieku, zacznij od siebie. Proszę, nie niszcz drugiej osoby przy innych - w tym wypadku pokazujesz swój niski poziom i tchórzostwo. Jest coś takiego jak braterskie upomnienie w 4 oczy. Wystarczy chęć, odwaga oraz odpowiedzialność. Nie katuj jej swoją wyniosłością...
Każdy z nas jest powołany do świętości.* Czy jesteś wierzący czy nie... Po prostu... bądź człowiekiem.

*świętości nie obliczamy jedynie w częstotliwości uczęszczania na Drogę Krzyżową czy może w marszczeniu się na jakieś niepoprawne do końca teksty (szczeniackie). Gdyby wszyscy byli poważni i układni, byłoby baaardzo kiepsko. Bóg udzielił nam daru uśmiechu. Pamiętajmy o tym!

niedziela, 1 marca 2009

Artykuł - Luty 2009

„Mijają się dni, ach, jak pędzą, pędzą chmury. Jakiś dziwny szum, jakieś dziwne przygotowania (...) zapomniana piękna pamięć.” Pozwoliłam sobie na początku przytoczyć cytat utworu Tomasza Budzyńskiego – męża, ojca, wokalisty, poety i malarza. Nic nie jest bez przyczyny – ale o tym później.
Spisując moje myśli, karnawał jest w pełni, sesja zresztą też. O tym drugim myślę z nieobcym już uczuciem – uczuciem niepewności i niewyspania. Coraz śmielej myśli kieruję ku feriom i ku kolejnemu, pięknemu, a nawet (śmiało rzeknę) NAJPIĘKNIEJSZEMU Świętu naszej wiary – jakim jest Pascha.
Do Paschy jeszcze sporo czasu, a Kościół zadbał, byśmy my - wierzący mogli dobrze przygotować się do Świętowania esencji naszej Wiary. W jaki sposób możemy to uczynić? Uczestnicząc świadomie w Wielkim Poście. Co to znaczy świadomie? Czy chodzi tylko o chodzenie dla 'zaliczenia w indeksie' Drogi Krzyżowej? Nie! I doprawdy, jeśli takie myślenie panuje w czyjejś głowie, to długa droga do tego, by zrozumieć czym jest nasze wyznanie, a jeszcze dalsza, by móc przyjąć (choćby) Sakrament Bierzmowania - Sakrament dzięki któremu stajemy się dojrzałymi chrześcijanami. Długa droga, ale dzięki chęciom i wysiłkowi możemy ją pokonać. Możemy zrozumieć, że słowa, które padły w trakcie (choćby) Drogi Krzyżowej naświetliły jakiś konkretny problem, z którego nigdy nie zdawałeś sobie sprawy. Przemiana może nadejść w każdej chwili, trzeba tylko dać możliwość jej przybycia. Nie zamykaj się na takie momenty, bo ta chwila może pomóc Ci pozbyć się (np.) gigantycznego kompleksu, z którym sobie nie radziłeś.
Powracając jednak do świadomego przeżywania Wielkiego Postu, chcę podkreślić wartość nabożeństw i rekolekcji. Świadomie - to znaczy odnaleźć siebie w kontekście tego, o czym mówi mi Kościół, mojej osobie – młodej, często mało pokornej i żyjącej w szalonym tempie. Czy ja faktycznie wierzę w to, że za 40 dni będę radowała się „uśmiercenia śmierci”? Nie traktujmy Wielkiego Postu jako „szlabanu” na słodycze, imprezy, bo nie o to chodzi. Tu chodzi o pogłębienie konkretnej relacji: Boga i twojej. Nie uważajmy Wielkiego Postu za okres „wyrwany z życiorysu”, ponieważ „w zasadzie niczego nie wolno”. Pamiętam doskonale moje myślenie sprzed kilku lat. Pamiętam też moje podejście do piątkowych imprez, błahego niejedzenia mięsa również w piątek. Wtedy wydawało mi się, że jest to całkowity zamach na wolność człowieka. Jakże się myliłam! Teraz dopiero widzę, jak bardzo urosłam, gdy zaczęłam przestrzegać tak mało ważnych zasad dla typowego człowieka. Nie zapominajmy, że nas - ludzi charakteryzuje ta piękna cecha, jaką jest umiejętność przemiany samego siebie.
Świadome przeżywanie Wielkiego Postu pozwala również pięknie przeżyć Triduum Paschalne oraz samą Paschę. Pięknie? Znów, co to znaczy? To znaczy przyjąć z całkowitą świadomością, że Jezus został ukrzyżowany za Ciebie, że zmartwychwstał, pokazując prawdę naszej wiary. Bylibyśmy marni, gdyby to była zwykła opowieść snuta przez uczniów, którzy dla ukrycia wszelkich podejrzeń, wykradliby ciało Jezusa. Nie chcę teraz zagłębiać się w rejony teologii fundamentalnej, która konkretnie tłumaczy zjawiska związane choćby z Dniem Zmartwychwstania.
Dlaczego jednak zacytowałam fragment utworu Budzyńskiego? Powodów jest kilka. Słowa te można odnieść dokładnie do czasu, w którym żyjemy. Żyjemy w pośpiechu, pędzimy z punktu A do punktu B. Ale nagle słyszymy owe „jakiś dziwny szum, jakieś dziwne przygotowania” - znak, że nie tylko praca i nauka się liczą. Jesteśmy w fazie przygotowań do celebracji sensu wiary. Dlaczego dziwne? Dziwne w oczach świata. Coraz rzadziej zwracamy uwagę na sedno, a coraz częściej na otoczkę – „ile potrzebujemy jajek do upieczenia babki drożdżowej? Jak podamy sałatkę? I co założę na Rezurekcję?!” Nie dajmy się zapędzić w ślepy zaułek.
Postać Tomasza Budzyńskiego nieprzypadkowo została przeze mnie przytoczona. Człowiek ten nie od razu był w kościele. Mówiąc delikatnie „nie zważał” na Boga, żył jak sam chciał...Hmm...Taki typowy punk.
Jego nawrócenie jest interesującą historią – nie będę jednak zdradzała szczegółów – zachęcam (znów) do lektury książki pt. „Radykalni”. Z biegiem czasu wszedł na Drogę (wstąpił do wspólnoty neokatechumenalnej – w pełni zaakceptowanej przez Papieża, który zatwierdził Statut Drogi, będący dokumentem bez ograniczenia czasowego), żyje zgodnie z nauką kościoła, nie jest typowym artystą z XXI wieku, bo nie dał się „sprzedać”. Tworzy pomimo trendów, które panują na arenie show biznesu. Z odwagą idzie pod prąd – jak chrześcijanin – by być w zgodzie z sumieniem, będącym sanktuarium Boga, gdzie człowiek spotyka się z Bogiem twarzą w twarz, uczestnicząc w relacji bardzo intymnej.
Świadectwo Tomka Budzyńskiego pokazuje, że można żyć w świecie komercji i rozwiązłości, robić to, o czym się marzyło i nie wyzbyć się własnej wiary, a wręcz przeciwnie – powodować jej wzrost.
Przypatrując się postaci Budzyńskiego, jego przemianom, można śmiało rzec, iż głos wołający, by nawrócić się już dziś może „dopaść” w każdej chwili – i jego to spotkało .
Jest to też nauka dla każdego z nas – młodych czy też bardziej doświadczonych w życiu, że nikt nie jest potępiony, skreślony z „listy Boga”, bo dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Być może On woła Ciebie w płycie, której słuchasz tylko po to, by wyżyć się po ciężkim zaliczeniu, być może przemawia przez kolegę, który zaprasza Cię na herbatę?
Przygotowując się do Świąt Wielkiej Nocy nie dajmy zapomnieć owej pięknej pamięci, która ukazuje nam, pomimo prób zatarcia jej przez ogół, że świętujemy nasze życie wieczne. Nie zamykajmy się ten czas, który ma nas przygotować do dzielenia się prawdziwą Radością.

Aleksandra Kozieł

piątek, 20 lutego 2009

Północ - luty 2009




Nie spodziewałam się, że moja eskapada na północ może zainteresować tyle osób. O Stefanie już nawet nie wspomnę...

Od początku, ze szczegółami? Hmmm...Może nie tak do końca.

Kupno biletu, ot tak, w czwartkowy wieczór, na niecałe 12 godzin przed odjazdem.

13 lutego 2009, godzina 7:00 Intercity relacji Warszawa - Gdynia. Mój Brat z moim plecakiem (nieśmiertelnym North Face'm) na ramieniu, ja z myślą: czy wszystko wzięłam? Nie obyło się bez żartów, wspomnień, pomysłów i innych takich charakterystycznych rzeczy dla Oli i jej Brata. Gdy właziłam do pociągu (bez opóźnienia) powiedziałam: 'ej, Wojtek, dobrze robię, nie?' Odpowiedź brzmiała: 'Bez wątpienia tak. Jak będziesz jechała już na zawsze, będziemy razem jechać.'
Pan w przedziale, który całą drogę czytał gazety (huhu, podziwiam ilość) stanowił 50% składu tego przedziału, ja stanowiłam drugą połowę.
'Kłamca' w dłoni, w myśli niemal cały album Armii 'Pocałunek mongolskiego księcia' i nieśmiertelny 'Kfinto' w wykonaniu Gera.

Dojazd do stacji Gdynia Główna - uścisk w żołądku, zdanie w głowie: 'no, Kozieł. Chciałaś- masz.' Kierunek na kiosk - 4 bilety miejskie i wycieczka do Akademii Morskiej. Serce drżało. Hmm... Czułam się jak u siebie... To dobrze. Ujrzawszy budynek AM, uśmiechnęłam się sama do siebie. Pewnym krokiem doszłam do wejścia, otworzyłam drzwi (nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się "przed prawem" Armii- 'czy aby pukam do właściwych drzwi, nie wiem co będzie dziś, nie wiem, co będzie tam...') i doznałam ukojenia serca. Dlaczego? Poczułam się jak w liceum. Rozmowa z osobami, które na mnie czekały, dużo uśmiechu i szczegółowych pytań. Co wyniosłam z tej rozmowy?(Pytanie kojarzy mi się z Międzynarodowymi Dniami Młodzieży Redemptorystowskiej w Limerick - dokładnie moja rozmowa z Wackiem nt. flag. :P)
Dużo radości, odwagę, krówki, smycz Akademii Morskiej, Informator.
Pomyślałam: 'Niedaleko Biedronka i Kaufland- oho, będę miała blisko, by robić ekonomiczne zakupy!' I zaraz po tym zganiłam się za tą myśl. Może nie do końca słusznie.

Ale wiedziałam i wiem, że AM to moje miejsce.

Droga na Oksywie. Śmidowicza, kierunek ku miejscu, gdzie płk Dąbek zginął w trakcie obrony Wybrzeża w 1939 r.
Była radość? A i owszem! Przesiadka przy Obłużu Centrum. Można rzec: na Oksywie!!!
I nastąpił pierwszy zgrzyt, nie dałam się jednak. Byłam zmuszona powiedzieć kilka słów prawdy panu strażnikowi, który wydawał przepustki. Aż się zdziwiłam (szczerze), gdy przysiadł na krzesełku i mnie przeprosił.
Stanął mi przed oczami napis: 'In mare via Tua'. Ooooj taaak! Serce znów zadrżało. Droga do drzwi przy maszcie. Wycieczka do dziekanatu (mogłam spokojnie przejść się po uczelni 'na legalu', poobserwować ludzi) i miła (chyba nawet aż za miła, nawet niekomfortowa w pewnym momencie) rozmowa z panem od spraw rekrutacyjnych. Że jeden to za mało, to drugi się przyłączył (z dzwonkiem echosondy w telefonie) i debatowaliśmy we trójkę.
Doprawdy, zawsze rozbawia mnie powtarzająca się sytuacja, kiedy to oznajmiam, że nie mam szans na kategorię 'A'. Za każdym razem wojskowy lub też cywil zaczyna kombinować, co mogę zrobić, by komisja nie wykryła mojej choroby - fakt - Polak potrafi. Wiem, ze robią to, by mi pomóc, za co jestem wdzięczna, ale jest to bez wątpienia komiczna chwila.
Wyszłam z Akademii Marynarki Wojennej z mieszanymi uczuciami. Było to o tyle silne, ponieważ nigdy nie spotkałam się z podobnym uczuciem. Mnie najzwyczajniej w świecie odrzucało od tego miejsca. Wszelkie fakty przemawiały przeciw temu miejscu. Logiczne myślenie nie pomogło, wręcz dopełniło dzieła. Powrót do Centrum był ciężki - wszelkie marzenia, które ciągnęły się za mną przez 2 lata prysnęły niczym bańka mydlana. A przecież byłam pewna. Wiedziałam teoretycznie wszystko. Złość i zarazem chęć płaczu zawładnęły umysłem niemal w 100%. Dopiero rozmowa z Wojtkiem przez telefon w trakcie drogi na obiad do 'Słonecznego' postawił mnie 'mniej więcej' na nogi. Przywitanie się z morzem przy bulwarze w pewnym stopniu dobiło. Jak u kobiety - uczucia wzięły całkowicie górę i trzeba było to przeczekać.

Przystanek w kościele, droga do Gdańska.

I się zaczęło.

Dużo śmiechu, dużo zdziwionych min, wiele łażenia.

Miejsce spania było co najmniej niesamowite. Podobno miałam 'lekko' zdziwioną minę, gdy zobaczyłam mieszkanie po imprezie w stylu lat dwudziestych. (Zdjęcia potwierdzają klimat imprezy.)
Logistyka była udana. W końcu było czterech informatyków i jedna teolożka kultury. Gdy łóżko z kuchni zostało podniesione przez Patryka i Jarka, a Adam nawigował, spostrzegłam w miejscu za łóżkiem pewną rzecz.
Ola: O, nie wiedziałam, że macie gumową kaczkę.
A Adam zawołał (do czwartego z kolei informatyka - Grześka):
'Stefan! Grzesiek, Stefan się znalazł!'
Padłam pod ścianą ze śmiechu. Podziwiałam Panów, którzy trzymali w rękach łóżko w trakcie tego odkrycia. A były okolice drugiej w nocy...
Nie byłoby tak ciekawie, gdybyśmy nie ujrzeli łazienki (to był hardcore!). :)
Ale udało się - dzielna harcerka (w stanie spoczynku) nawet umyła włosy, które potem wszyscy po kolei wąchali. - Mogłabym robić reklamę szamponowi.
W umyśle zabrzmiała 'czwarta nad ranem', z rana (ekhm, z południa raczej) skierowaliśmy się ku północnemu - wschodowi.
Piękna droga, piękna pogoda, piękny czas! Z Gdańska do Gdyni. 'Trochę' wiało.
Morze było groźne i agresywne, niedostępne i potężne. Było piękne. O moich reakcjach raczej nie będę wspominała. Tego nawet nie da opisać się słowami. Osoby zainteresowane wiedzą dokładnie, o czym mówię.

Było pięknie! (czy aby na pewno tym już wspominałam?)
'Kfinto' i 'Umieraj' tętniły w głowie i na ustach z ogromną mocą.

Piwo grzane w knajpie góralskiej tuż nad morzem (i np. 'cycki gaździny', które mnie zniesmaczyły). A zaraz po tym kierunek na szanty w Contraście. Taaak, marzenie się spełniło: mieć na raz góry i morze. Jak? Klify i widok z nich na srogi Bałtyk. Dla takich chwil warto żyć!!!

Ola, jako przewodniczka po Gdyni zdała egzamin.
Szanty, morze (Jakże urocze! Gładkie, spokojne... Zupełnie niepozorne, a jakże potężne), zapiekanki i powolny powrót do Gdańska.
Morze na plaży w Gdyni było wręcz nieziemskie. Głębia koloru, piasek przysypany świeżym śniegiem, migające światła. ('Światło - prowadź mnie!!!')

Powrót do bazy noclegowej, w której było więcej komputerów niż mieszkańców. :)
Śniadanie, Msza, dyskusja nt. liturgii, pociąg do Warszawy.

Co mogę powiedzieć więcej?

To były przefantastyczne 3 dni. Dowiedziałam się wielu rzeczy (i nie mam tylko na myśli Akademii Morskiej czy AMW) o sobie.

Moja ścieżka ciągnąca się ku przyszłości zmieniła nieco bieg. Ale zaakceptowałam już tę wersję.

I faktycznie: "Przedziwne światło wie, gdzie warto żyć... Którędy do gwiazd?"

Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali o mnie w modlitwach w trakcie tego wyjazdu.
I nadal proszę o nią... O odwagę i pełnienie mego powołania.

Oby więcej takich ludzi, oby więcej takich wypadów i więcej hot wings'ów w kubełkach! :)

Tekst częściowo pisany w drodze do Warszawy... W większości jednak powstał on przy melodiach armijnego 'Procesu'.

czwartek, 12 lutego 2009

A jednak... Bilet IC w kieszeni...

NA PÓŁNOC!!!

"Jak okiem sięgnąć, nie ma tu nic,
a jednak jest wszystko!
Topole idą tam, gdzie warto żyć!
Którędy do gwiazd?
Tamtędy jak wiatr!
Którędy, by żyć...?"

Śmidowicza, Morska... inne takie i Contrast.