wtorek, 23 grudnia 2008

Artykuł - Boże Narodzenie 2008

Koniec roku – radość czy nostalgia?

Koniec roku 2008. Już niebawem będziemy starsi o rok, bardziej bogaci o doświadczenia, będziemy wspominali (może) z łezką w oku chwile, które przeżyliśmy w trakcie kończącego się już kalendarzowego roku. Jedno jest pewne: to, co się zdarzyło, już nie powróci. Dlatego też starajmy się wykorzystywać jak najlepiej dany nam czas. Młodzi ludzie (m.in. ja) starają się żyć tak, jakby jutra miało nie być. Często podejmują decyzje nagle, bez głębszego pomyślenia, a jak mają się bawić, to nierzadko do 'upadłego'. Czy zawsze jest to dobre? Na pewno godnym polecenia jest zastanowienie się nad przyszłością ze spokojem (choć to ostatnie nie zawsze należy do łatwych).
Sylwester - chwila refleksji i zarazem świętowania. Nie wiem jak Wam, Drodzy, ale tego dnia często zatrzymuję się w wirze przygotowań do nocnego świętowania i z nostalgią wspominam ostatnie 365 dni. Uśmiechnę się do siebie, gdy wspomnę jakiś wyjazd, na którym wypadła śmieszna sytuacja lub przypomnę sobie trudny egzamin na uczelni, do którego uczyłam się do czwartej nad ranem. Ale też pojawiają się w umyśle trudne chwile, które pokonałam - wtedy mówię: 'nigdy więcej'.
Na pierwszy rzut oka, nie zmieniamy się radykalnie, ale po dłuższej analizie, dostrzegamy jak bardzo nasze wnętrze przemieniło się, czy pod wpływem cierpienia, czy miłości, a może nowego obowiązku. Jedno jest pewne – człowiek ma piękną cechę odróżniającą od innych stworzeń – jest nią możliwość zmiany samego siebie. Może być to zmiana na lepsze lub na gorsze (czego nikomu nie życzę). Dlatego też musimy być odpowiedzialni za nasze czyny i za decyzje, które podejmujemy, bo one bezpośrednio wpływają na naszą osobowość. Słowa ludzi, których dawno nie widzieliśmy: 'jak ty się zmieniłaś/zmieniłeś!' wprowadzają nas często w zdziwienie. Ale czy faktycznie nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo Twoja osoba zmieniła się?
Pożegnanie roku - jak to kiedyś starsze osoby opowiadały mi, gdy chodziłam jeszcze do pierwszych klas podstawówki – 'stary rok ustępuje miejsca nowemu, poprzedni jest już zmęczony i zabiera poprzednie sprawy, to, co zdarzyło się w czasie jego panowania'. Wszystko jednak pozostaje w naszych pamięciach. Przeszłość często bije we wnętrzach naszych, niczym drugie serce. Czy jest to dobre? Nie można jednoznacznie stwierdzić. Jest to o tyle niebezpieczne, gdy zaczynamy żyć przeszłością. Jest to ukojenie dla poranionej psychiki, ale musimy pamiętać (choć czasem jest to trudne), że nie możemy zamknąć się w świecie naszych wspomnień i pięknych dni, które minęły. Przyszedł mi do głowy fragment piosenki z bajki pt. 'Akademia Pana Kleksa' (swoją drogą, wychowałam się na opowieściach o Panu Kleksie, dlatego tak cenię książkę oraz zekranizowane przygody szalonego Profesora z Akademii). „Dzisiaj jestem tylko wspomnieniem, echem dziecięcych lat. (...) Dzisiaj, gdy przymkniesz oczy na szarym pamięci tle, pośród wyblakłych przeźroczy zobaczysz właśnie mnie...” Dodaje sił, działa niczym ciepły kompres na otwartą ranę. Ale musimy pamiętać, że żyjemy tu i teraz.
Rozgraniczajmy zdecydowanie świat teraźniejszy i te chwile, które minęły wraz z poprzednimi latami, choć często one zazębiają się, gdy spotyka nas sytuacja, która miała miejsce już w ubiegłych momentach. Wtedy wracamy myślami, by odnaleźć na nowo rozwiązanie do bieżącego problemu.
Zrobiło się nostalgicznie, jednak chciałabym zwrócić uwagę jeszcze na inny aspekt, który już poruszyłam na początku zapisanych moich refleksji, związany bezpośrednio z Sylwestrem - mianowicie sposób zabawy ('imprezowania' - mówiąc językiem współczesnych nastolatków).
Wielokrotnie będąc na tego typu imprezach, spotykałam się z żenującym zachowaniem ludzi (nie zawsze) pełnoletnich wypuszczonych z domu, którzy korzystali z danej im 'wolności'. Oglądanie nietrzeźwych (oby tylko) nastolatków nie należy do przyjemności, a jedynie powoduje wewnętrzny krzyk o rozum dla młodych ludzi, którzy nie zawsze potrafią rozeznać co jest zabawą, a co należy do powolnego i w pierwszej chwili niewinnego wchodzenia na ścieżkę prowadzącą do stoczenia się człowieka. Nikt mi nie powie, że 'urwany film' należy do przyjemności, a zatrucie alkoholowe powoduje uśmiech na twarzy osoby słuchającej o przygodach młodzieńców. Można bawić się dobrze i bezpiecznie. Można fantastycznie spędzić czas w gronie znajomych bez interwencji policji, można mieć urocze wspomnienia i świetny humor bez alkoholu i dodatkowych używek. Tylko trzeba chcieć. Trzeba wyjść poza granicę powszechności i niskiego poziomu myślenia w kategoriach 'imprezowania'. Być może padły mocne słowa z mojej strony, ale jest to jednocześnie apel do wszystkich młodych ludzi (młodszych ode mnie, starszych oraz rówieśników - braci studenckiej) o to, byście szanowali samych siebie i pamiętali, że jesteście kimś więcej niż zwykłą istotą narodzoną w świecie. Macie godność wynikająca z samego faktu urodzenia się człowiekiem – nie niszczcie tego w sobie oraz nie zatracajcie tej cechy w drugiej osobie. Pamiętajcie, że jesteście istotami myślącymi, odpowiedzialnymi za swoje czyny i za drugiego człowieka. Dodatkowo apeluję do dziewczyn: nie zatracajcie swojej kobiecości na rzecz taniego chwytu wynikającego ze zwykłej chęci 'zaszpanowania' przed innymi. Pamiętajcie, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie uwłacza godności kobiecie i zawsze stara się o nią.
Są to słowa płynące również do rodziców, by zwracali uwagę na swoje dzieciaki, póki jest jeszcze czas, aby poświęcali chwile i rozmawiali z dorastającymi pociechami, jak z przyjaciółmi. Jeśli nie będzie dialogu w domach, jeśli nie będzie rozmowy przy stole – tak bardzo zapomnianym i bagatelizowanym meblu w domu, który stanowi jeden z ołtarzy - nie dziwmy się obecnością tylu tragedii wśród nastolatków.
Nie wszystko, co łatwe, powszechne i ogólnodostępne jest dobre. Najczęściej (niestety) jest to wymysł dzisiejszego świata, w którym panuje hedonizm i chęć zysku.
A wszystkim Wam i każdemu z osobna życzę na nadchodzący rok wielu powodów do tego, by radośnie śpiewać Panu psalmy dziękczynne, abyście z odwagą i uśmiechem wchodzili w kolejny dzień. Dzieciakom życzę wielu okazji do szczerego śmiechu, charakterystycznego właśnie dla maluchów, oraz powodzenia w każdym dniu prowadzącym ku dorosłości.
I pamiętajmy: cieszmy się z każdego dnia i traktujmy każdy dzień tak, jakby miał być naszym ostatnim. Odwagi!

Aleksandra Kozieł
____________________________________________________________________________________

A teraz....

Od tylu lat na Ciebie czeka cały świat!

"A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz, bo pójdziesz przed Panem torując Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów, dzięki litości serdecznej Boga naszego. Przez nią z wysoka Wschodzące Słońce nas nawiedzi, by zajaśnieć tym, o w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki zwrócić na drogę pokoju."

Nadchodzą kolejne Święta, które uświadamiają nam jak bardzo Miłość oraz wiara mają sens. Co prawda dzisiejszy świat utożsamia Święta ze śniegiem, krasnoludkiem - Mikołajem, reniferami i choinką. Ale to, co jest powszechne, wcale nie oznacza, że jest normalne i prawdziwe.

Bóg narodził się w obskurnej stajni, gdzie wcale nie pachniało najnowszą serią perfum. A potem umarł na Krzyżu, by zbawić Ciebie! Byś mógł wiecznie żyć w Miłości! - Czy istnieje piękniejsza wiadomość? Czy Chrystus narodzi się w Twoim sercu w czasie tych Świąt? Czy oczekujesz Go w ostatnich dniach Adwentu?

Życzę Ci tego, aby On prawdziwie narodził się w Twym sercu, byś zawsze wiedział, że On jest Twoim najlepszym Przyjacielem. Życzę Ci, byś śpiewał odważnie w trakcie Pasterki Hymn 'Chwała na wysokości Bogu'. Albowiem tylko On jest Święty, tylko On jest Panem, Tylko ON jest NAJWYŻSZY! Życzę Ci pokoju w sercu, abyś wszystko czynił z Wolą Bożą. Abyś narodził się jako nowe dziecko Boga. A gdy On zacznie nadchodzić - Pan przyodziany w blask, przepasany w Mocą, obleczony w Chwałę - wyjdź Mu naprzeciw. Nie chowaj się, tylko głoś, niczym Zacheusz, że dzisiaj Zbawienie weszło do Twego domu. Bo On nie wybiera tych lepszych i piękniejszych.
Życzę Ci prawdziwej radości, takiej jaką ma dziecko. Dlaczego dziecko? Ponieważ ono jest zawsze szczere i szczerze mówi, co czuje.

"Narodził się - Bóg zstąpił na ziemię. Narodził się, by uratować mnie. Narodził się i nie zostawił mnie!"

I na koniec... Życzę Ci, byś w nadchodzącym roku śpiewał głośno psalmy dziękczynne Panu. Bo on ukazuje ścieżkę życia i nie zostawia w żadnym czasie...


Božji nam je rojen Sin, o radujmo se, k nam je prišel iz višin veselimo se!

niedziela, 21 grudnia 2008

'Jak okiem sięgnąć, nie ma tu nic, a jednak jest wszystko! Topole idą tam, gdzie warto żyć! Hej, hej, którędy do gwiazd? Hej, hej, tamtędy jak wiatr! Hej, hej, którędy, by żyć w moim domu, choć jeden raz?! (...) Przedziwne światło wie, gdzie warto żyć!'

Refleksje po koncercie Tomasza Budzyńskiego... Luna od pierwszego przesłuchania była dla mnie świetną płytą. Po koncercie utwierdziłam się w tym przekonaniu.
To, co mnie denerwowało, może pominę, bo Hard Rock Cafe, jak było wiadomo od początku, nie jest dobrym miejscem na tego typu przedsięwzięcia.
Jednak ludzie uczestniczący w koncercie, zainteresowani twórczością Tomka, stworzyli atmosferę, dzięki której nic innego nie liczyło się oprócz słów i muzyki.

Stojąc tuż przy scenie, vis a vis Gera oraz Tomka, mogłam chłonąć piękno wypływające z tekstów, o których można śmiało powiedzieć, że są głębokie.

Na koncert szłam z głową pełną negatywnych myśli, które rozbijały mnie od wielu miesięcy. Wiedziałam jednak, że Luna towarzyszyła mi zawsze w podobnych chwilach i chciałam, by tradycji stało się za dość, żeby towarzyszyła mi również w kolejnych problemach. Tak samo kojąco podziałały wersy i melodie jak dotychczas, niczym kompres na otwartą ranę.

Wracałam do domu ostatnim już tramwajem, który to zjeżdżał do zajezdni Wola, przez co musiałam wyskoczyć przy Rondzie Daszyńskiego i przejść się 2 przystanki. I tę drogę również wspominam bardzo dobrze. Dlaczego? Bo idąc prawdziwie rozmawiałam z Bogiem. Wypowiedziałam wszystkie sprawy, wszystkie problemy, wszystkie pragnienia. Tak bardzo szczerze...

Pamiętam rozmowę z mym kolegą, który rzekł mi: "Ola, musisz Mu wszystko szczerze wywalić to, co czujesz!"

Wracając jednak do koncertu... Wykonanie utworów: Serce, Umieraj, Na niebie ciągły ruch, Tren, Wiosna, Echo było fantastyczne...
Jednak nie mogę pominąć jeszcze jednej piosenki, która pochodzi z Drogowego albumu - "Kfinto". Śpiewał ją Gero, który w sposób niesamowity podłożył chórki do lunarnego albumu. Po rozmowach ze znajomymi, doszłam do wniosku, że tylko mnie urzekło jego wykonanie. Od wtorku niczego innego nie słucham, tylko koncertowej wersji 'kfinto' z HRC. W zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego, bo znam tę piosenkę, ale we wtorek, 16 XII 2008 inaczej na nią spojrzałam. Spojrzałam na nią przez pryzmat mego marzenia, do którego bez przerwy czynię przygotowania, by je osiągnąć- Akademia Marynarki Wojennej. Wiem, że nie będzie łatwo, wiem, że już jest trudno, wiem też, że tam wcale nie będzie kolorowo i pięknie. "Nie ma tu nic, a jednak jest wszystko..." - dokładnie te słowa oddają moje myśli. Wiem, że tam nie ma nic,ani nikogo takiego, co mogłoby mnie pchać. I dlatego wierzę głęboko, że to ma sens. Nie podążam za wyimaginowanymi wyobrażeniami, bo wiem, co mnie czeka. Nie wybrałam sobie takiej przyszłości, tylko po to, by pokazać, ze stać mnie na to. Nigdy nie byłam tak zdeterminowana, jak teraz. Rzucam książkami od matmy, siedzę nad zadaniami w każdej chwili, boję się wskoczyć na główkę do basenu, pływam poprawnym kraulem. Próbuję! Walczę!
Spotykam się z powszechnym niezadowoleniem ze strony moich bliskich i znajomych. Wiem, ze jestem sama, ale tym bardziej cenię moją decyzję. Serce rwie do tego, co mogłoby mnie tam czekać. A czekałyby na mnie: kupa wysiłku, walka z własnymi słabościami i ze starym człowiekiem.

niedziela, 7 grudnia 2008

Artykuł - grudzień 2008

Świat na Ciebie czeka, Panie!

Adwent (łac. adventus – przyjście) - cóż to właściwie jest? Czy tylko kojarzy nam się z nieludzkim porannym wstawaniem na Roraty? Czy tylko myślimy o produkowanym przez firmy cukiernicze „kalendarze adwentowe”? To przede wszystkim radosne oczekiwanie na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa.
Chwila na informacje teoretyczne. Adwent rozpoczyna się w niedzielę po uroczystości Chrystusa Króla, od pierwszych nieszporów pierwszej niedzieli Adwentu, a kończy się pierwszymi nieszporami Bożego Narodzenia.. Zawiera on zawsze 4 niedziele i kończy się wigilią Bożego Narodzenia, która niekiedy zbiega się z czwartą niedzielą Adwentu (jak to mieliśmy w ubiegłym roku). Wraz z pierwszą niedzielą Adwentu, rozpoczynamy kolejny rok liturgiczny w Kościele. W tym czasie występują teksty w pierwszych czytaniach na Liturgii z Księgi proroka Izajasza, dominuje kolor fioletowy. Nie są to znaki pokuty, jak w czasie Wielkiego Postu, lecz jest to przygotowanie do ponownego, głośnego i szczerego śpiewania w czasie Narodzenia Pana hymnu (Łk 2,14) głoszącego potęgę i Chwałę Tego, który narodził się, by zbawić Ciebie i mnie!
Jest to oczekiwanie na Sprawiedliwego, o którym mówią karty Starego Testamentu. 'Potomek' Niewiasty zgładzi Szatana. Jest to też wspomnienie świętych, którzy głosili przybycie Oblubieńca. Jednym z nich był Jan Chrzciciel, będący głosem wołającym i informującym o pojawieniu się niebawem na świecie Mesjasza. "Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!" (Łk 3,4)
Kierowane myśli ku dniom Bożego Narodzenia nie powinny spocząć jedynie na prezentach, zakupie rozłożystego drzewka i zaopatrzeniu się w modne ozdoby mieszkania. Nasza uwaga powinna (przede wszystkim) być skierowana na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, który zwycięży zło i będzie królował na całym świecie. Należy pamiętać, że nasze życie jest oczekiwaniem na ten dzień. Każda chwila przybliża nas do tego momentu. Uczestniczymy w planie Boga, którego zamysłem jest nasze szczęście wieczne.
Sprowadźmy tę sprawę na sytuację bardziej zrozumiałą dla nas - laików. Bliska osoba naszemu sercu wyjechała na drugi koniec świata i nie wiemy, kiedy wróci. Wiemy natomiast, że jest w określonym miejscu, możemy z nią rozmawiać przez telefon, kontaktować się za pomocą Internetu, ale mimo wszystko czekamy na ten upragniony dzień, kiedy zobaczymy ją na żywo, będziemy mogli się do niej przytulić. Podobnie jest z Chrystusem. Jedną jednak, zasadniczą różnicą jest to, że On nas ukochał, jak nikt na świecie. „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.” (Iz 49, 15)
Paruzja, czyli przyjście powtórne Jezusa Chrystusa przypomina nam, że On jest tu, On żyje! On nadejdzie!
Często zapominamy o esencji naszej wiary. Ale dlaczego? Bo to nielogiczne, by ktoś ukochał Cię tak mocno i oddał za Ciebie życie. To jest irracjonalne, by przyszedł raz jeszcze, by sprawiedliwie królować na ziemi. To nie jest na czasie, by zupełnie za darmo dać Ci wieczne życie.
„Od tylu lat na Ciebie czeka cały świat!” - posługuję się jak zwykle cytatem z utworów Arki Noego. Dlaczego przytaczam ich fragmenty piosenek? Ponieważ dzieci śpiewają słowa szczerze. Często nam- dorosłym brakuje uczucia prawdy i pewności w tym, co mówimy. Brakuje nam już - tego specyficznego dla dzieci - całkowitego zawierzenia. Rodzice dla maluchów są wyrocznią, są dla nich idealni, pełni dobra i mocy. Tak samo postrzegają Boga. Czemu my tak nie postrzegamy Tego, który z Miłości stworzył każdego z nas?
Zatrważający jest brak głębszego spojrzenia na Święta Bożego Narodzenia. Dla większości z nas są to dni wolne od pracy, jest to też możność obejrzenia filmów typowych dla czasu świątecznego. Często też słyszę, że „to żadne święta bez śniegu za oknem”. Atmosfera zależy przede wszystkim od każdego z nas.
Dostrzegłam różnicę między traktowaniem świąt w przeszłości i w jaki sposób podchodzimy do tego świętego czasu teraz. Kiedyś sfera sacrum i profanum potrafiły się uzupełniać. Nie było zgrzytów między nimi. W dzisiejszych czasach natomiast istnieje prawdziwa wojna między nimi. Profanum, jako sfera codzienności, laicka, wyśmiewa teraz strefę świętości, w której możemy się zatrzymać, zastanowić nad sensem życia, spotkać się z Bogiem. Nie tak dawno jeszcze święta Bożego Narodzenia były chwilą, kiedy spędzało się razem czas, czuć było atmosferę podniosłą, która wyrażała się choćby w niepozornym przygotowaniu uczty. 12 potraw symbolizowało bogactwo. Teraz? Teraz wszelkie potrawy, które występowały jedynie na na stole wigilijnym, są obecne na co dzień. Dlatego też wymiar (nawet) materialny, został zubożony o ten znak (jakim jest wspólne ucztowanie) okazujący święta.
Mimo częstego tłumu ludzi w domach w czasie świąt, jesteśmy niczym 'Kevin sam w domu'- ikona telewizji, w czasie bożonarodzeniowych dni.
Dlatego my, jak dzieci Boga, oczekujmy na Niego z nadzieją i radością na narodzenie Pana, na Jego powtórne przyjście. Żyjmy oczekując i wypatrując Go w każdym człowieku, w każdej chwili, która została nam dana.„Świat na Ciebie czeka, Panie, jak na sen zmęczony dzień. Tak jak miłość na spotkanie, jak na deszcz kwiatów cień.”

Aleksandra Kozieł

wtorek, 25 listopada 2008

Rozmyślania nad rzeczywistością

Od kilku dni w głowie huczą mi problemy dzisiejszego świata - problem 'tolerancji', braku wiary w Szatana, wszechogarniająca 'wolność'. Dlaczego w cudzysłowie? Ponieważ źle rozumiane są owe pojęcia.
Mówiąc o świętości, słuchacze cię wyśmieją, mówiąc o wierze, dowiesz się, że jesteś naiwny, a wszelkiego rodzaju 'ograniczenia' związane z życiem moralnym nadają się na podpałkę.
Świętość? Co to takiego? Ksiądz może żyć w celibacie? Czy owy celibat nie musi go 'cisnąć'? Czy może być szczęśliwy? Czy kobieta może nań patrzeć nie jak na mężczyznę i nie jak na 'zakazany owoc, który najlepiej smakuje'? - Oczywiście, że tak! Tylko trzeba wykazać się chęcią. Choć to jest coraz mniej spotykane.
'Zarwanie' księdza jest notowane w rankingach dziewczyn, jako coś już całkiem powszechnego, tuż obok żonatych mężczyzn.
Kiedyś koloratka, obrączka były znakiem zakazu dla innych, a teraz najlepiej 'biorą' na taką 'przynętę'.
Czytając Frondę, obserwując ludzi na mieście, czytając książki współczesnych nam autorów powiem: o zgrozo!
Coraz częściej zastanawiam się, jak moje dzieci będą uczone w szkole, czy będę ewenementem jako matka- żona, jako kobieta będąca w związku sakramentalnym z mężczyzną? Czy związki heteroseksualne będą na wymarciu jak mamuty? Czy moje dzieci będą mogły mówić o mnie jak o rodzicu, czy o „opiekunie”? Czy będę obiektem kpin, gdy będę chodziła do kościoła na Eucharystię wraz z rodziną?
Jadąc dziś tramwajem z uczelni, na której przeważającą część wykładowców stanowią księża (będąc tam, czuję się jak w innym świecie. Inni narzekają, a mi ten klimat naprawdę odpowiada), widziałam dwójkę młodych ludzi (okolice mojego wieku), którzy z zapartym tchem studiowali ulotkę. Złożyło się, że musiałam stanąć w ich okolicy, ponieważ linia 27 jest wypuszczana z zajezdni jedynie z jednym wagonem, przez co nie można nawet pomyśleć o 100 centymetrach przestrzeni, by móc zapewnić sobie komfortu psychicznego.
Powracając jednak do tematu - mój wzrok złączył się ze wzrokiem dziewczyny. Poczułam jakąś niepewność płynącą z jej strony. Automatycznie spojrzałam na ulotkę, którą trzymała (zapewne) moja rówieśniczka. Nie znałam nazwy tego specyfiku (ciekawość zwyciężyła), więc zapamiętałam nazwę, by móc w Internecie sprawdzić cóż to jest za wynalazek. Idąc do domu byłam pewna przeznaczenia tego opakowania. Ta dziewczyna była zagubiona, chłopak zaciekle studiował tę ulotkę, po czym oddał ją swej partnerce (jakże modne słowo) i jak gdyby nigdy nic leniwie oglądał świat zza okna.
Tak, to był środek antykoncepcyjny. Czytając jakieś forum, studiowałam z zażenowaniem zdania forumowiczek. Stosowanie 'tylko jednego zabezpieczenia, jest wielce nieodpowiedzialne'. Hmm...sami odpowiedzialni się wypowiadali.
Nie wiem czemu, ale po spotkaniu tej dziewczyny i później po tym 'dochodzeniu', poczułam trwogę. Oczywiście można powiedzieć: 'Olka, oni i tak późno zaczynają'. Albo 'Dobrze, że myślą o zabezpieczeniu, żeby nie wpaść'. Faktycznie...myślą.
Rozmowa ze znajomą. Niestety zeszła na jej sprawy z partnerem (to już premedytacja). Dlaczego niestety? Ponieważ od niej też usłyszałam, że współżycie np. tylko z tabletkami jest wielce głupią sprawą.
Zastanawiałam się czy czasem to ja nie pasuję do tego świata. Przez moment byłam pewna tego stwierdzenia: jestem odludkiem. Chwilę później znów powróciłam do tej sprawy i poczułam, że to, co większość robi jest nienormalne. Jest powszechne, ale nie jest normalne.
Tolerancja wobec homoseksualistów - 'każdy może robić sobie z kim cokolwiek, mi to nie przeszkadza'. Ja, jako osoba mówiąca jasno: 'to jest zboczenie' (por.Rz 1,24-28) , dowiaduję się, że jestem nietolerancyjna. ("Czarnogród" i te sprawy...) Jeśli tak ma wyglądać tolerancja, no to nieźle.
'Po co etyka? Po co moralność? Przecież to nie jest dzisiejsze. To jest jedynie uwiązanie człowieka.' Gratuluję postawy.
Tak, będziemy wystawieni na pośmiewisko - już jesteśmy. Już teraz słyszę, że jestem głupia. Ale przecież „Bóg właśnie wybrał to, co głupie w oczach świata!” (1 Kor.1,27)
Ataki w mediach, wśród znajomych, to już codzienność.

Dziękuję Kościołowi za tę naukę, którą głosi. Dziękuję za to 'uwiązanie' mnie 'zakazami', bo wiem, że dzięki temu ostanie się we mnie jeszcze człowiek.

piątek, 21 listopada 2008

Arka Noego 'Niebo niebieskie'




Arka Noego 'Ja nie umieram'




Czy te dzieciaki nie są fantastyczne?

poniedziałek, 3 listopada 2008

'Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec!'




Chęć ucieczki?



Marzenia się spełniają. Tylko czy w grę wchodzi cud? Próbować będę, bo to nadzieja daje siły. Ona też umiera ostatnia. Wiary nieustannie brak we wnętrzu, to może laicka 'matka głupich' doda sił?

Jabłka Adama...

"Jak to zrobiłeś, że odebrałeś mu wiarę?"

Odebrał wiarę i przywrócił jednocześnie rozum... Czy faktycznie? Czy to zdanie jest poprawne? Co na to umiłowana przeze mnie filozofia? Co na to teologia wprowadzająca mnie nieustannie w zadumę, którą rozgryzam drugi rok?
Fides et Ratio? Gdzie owy dialog wiary i rozumu? Czemu nikt nie zwraca uwagi na to, że oba pojęcia są niczym dwa skrzydła, które są różne od siebie (posiadają inne korzenie), ale przeciwstawione sobie jednocześnie łączą się?

Daj mi siłę Swą!!!

sobota, 1 listopada 2008

Artykuł- listopad 2008

Śmierć- początek czy koniec?

Śmierć- ilekroć słyszymy ten wyraz, we wnętrzu czujemy niepokój, włos jeży się na głowie, ciśnienie w żyłach się podnosi, mamy przed oczami naszych bliskich, przypominają się sceny z filmów dla osób o mocnych nerwach- zgeneralizowałam? Oczywiście, że tak.
To jeszcze raz... Śmierć- początek czy koniec? Radość czy smutek? Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.
Dni stają się krótsze, styczność ze słońcem jest z każdym dniem coraz mniejsza, przyroda jest w trakcie przygotowań do zimy. Inni mówią, że wszystko umiera. Czy aby na pewno? Z takim myśleniem za daleko nie zajdziemy. Nie twierdzę, że wszyscy kłamią, a pesymistyczne myślenie powoduje nasilenie wtargnięć na życie. Pochylmy się na spokojnie nad tym zagadnieniem.
W tym dość długim wstępie chciałam nakreślić nasze często spotykane myślenie o przemijaniu. Chciałabym, aby każdy z Was zadał sobie pytanie: „Jak myślę o śmierci? Czy odczuwam lęk? Czy potrafię dostrzec w tym coś głębszego?”
Śmierć towarzyszyła człowiekowi od samego początku wędrówki po ziemi. Przewijała się w literaturze, sztuce (znane wszystkich hasło: „Memento mori!”- Pamiętaj o śmierci!”. O tym, dlaczego jest ona nieodłączna, możemy poczytać na kartach Pisma Świętego (zapraszam gorąco do lektury!). Jeszcze nie tak dawno nasi przodkowie podchodzili do niej bardzo spokojnie, wręcz nad wyraz spokojnie. Taka kolej rzeczy- początek i koniec. Ostatnimi czasy podejście do śmierci zmieniło się niemal o 180 stopni. Teraz sam proces śmierci został zepchnięty na margines życia, nie jest to temat, o którym poczytamy w gazetach. Mówiąc językiem dzisiejszego świata: „nie jest trendy”. Ma to swoje powody oraz ponosi za sobą ogromne konsekwencje. Gdy usłyszy się zdanie w gronie ludzi: „jestem przygotowany na śmierć” słuchacze patrzą na mówiącego niemal jak na niestabilnego psychicznie. Śmierć zawsze wstrząsała, szczególnie najbliższymi. Nic dziwnego, skoro odeszła bliska sercu osoba. Inaczej reagujemy, gdy dowiemy się o odejściu młodej osoby, albo zdrowej, tudzież uczestniczącej w wypadku.
Zawsze padają te same słowa: „Przecież to niemożliwe, ona była młoda! Na nic nie chorowała, miała tyle planów na życie. Dlaczego to właśnie ona?!” Ostatnie pytanie jest najgorszym pytaniem z możliwych, jakie może postawić człowiek. Wtedy huczy w głowie niewypowiedziane głośno, z braku odwagi: „Czemu nie ktoś inny?” Faktycznie jest to trudne przeżycie, lecz jakże ludzkie!
Nie rzucam słów na wiatr, ponieważ w tym roku uczestniczyłam w ostatnim pożegnaniu mej koleżanki z byłej szkoły. Dziewczyna zdolna, szczera, studiowała na Politechnice, całkowicie zdrowa. Niestety, wracając do domu z uczelni, wpadła pod pociąg...w Wielki Czwartek.
Czy ona myślała, że za chwilę przejdzie przez próg do wieczności? Czy ktokolwiek myślał, że ostatni raz widzi ją uśmiechającą się?
My, młodzi ludzie, mamy wielkie plany na przyszłość. To wydaje się być zupełnie normalnym, że nie często myślimy o śmierci- o naszej śmierci. Lecz, jako ludzie wierzący, będący w dialogu z Bogiem powinniśmy pamiętać o wieczności, która na nas czeka i to nie u byle kogo, bo u najlepszego Ojca i Przyjaciela.
Nierzadkim błędem, jaki popełniamy, jest rozpatrywanie życia na ziemi jako czegoś najważniejszego. Na pierwszym miejscu widnieją nasze oczekiwania dotyczące zmiany pracy na lepiej płatną, albo kupno kolejnej gry komputerowej. Zapominamy o esencji naszej wiary. Materia przeminie, a co z naszą duszą? Niegdyś ksiądz Józef Baka (do poznania jego twórczości zachęcam wszystkich, naprawdę warto!) napisał w pewnym utworze: „Mości Panie, z gliny dzbanie, poliwany, pozłacany, nie głucho, że ucho, urwie się, stłucze się. (...) Źle żyjesz, zawyjesz! Śmierć nie śmiech, dudy w miech.” Jesteśmy pielgrzymami, a świat, w którym przyszło nam żyć, jest chwilowy.
Każdy z nas jest bogaty w ciekawość świata i wszystkiego, co wiąże się z człowiekiem i jego losem. Powstało wiele historii nt. życia pozagrobowego- fantazja człowieka jest doprawdy bujna. Tak naprawdę nikt nie powie nam tego, co jest po drugiej stronie oprócz Jednego, który pokonał śmierć- tak, to Jezus Chrystus! Faktycznie nie mielibyśmy żadnych szans, gdyby nie On. Czy mamy w pamięci ten akt miłości ofiarowany za każdego z nas? „Zwycięstwo śmierć pochłonęło! Radujmy się Bracia, bo zmartwychwstał nasz Pan!” Czy to nie jest piękne?! Każdego roku świętujemy pamiątkę zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, ale czy pamiętamy, że świętujemy również nasze uwolnienie z rąk śmierci? Niestety nierzadko zapominamy o tym. Dlatego też tak łatwo nami potrafi wstrząsnąć śmierć człowieka. Często też płaczemy przede wszystkim nie nad osobą zmarłą, lecz nad naszym losem- co się z nami stanie, gdy będziemy bardziej ubodzy o człowieka, który towarzyszył nam w życiu. Jest to całkowicie normalne- żałoba jest naturalnym stanem, który znowu dzisiejszy świat niweluje. Domaga się on ciągłego uśmiechu, zadowolenia. Osoby rozpaczające nie są pożądane w towarzystwie. I tak człowiek stał się „odczłowieczony”.
Dzieciaki z Arki Noego w jednej z piosenek śpiewają: „Ja nie umieram, ja tylko zasypiam, gdy oczy otwieram, Jezusa spotykam!” Czy te słowa nie dają siły do walki o lepszy dzień?! Czy te słowa nie dodają odwagi w zmienianiu swego wnętrza na lepsze?! I na w końcu- czy te słowa nie oddają sensu naszej wiary?!
Kolejnym pięknym fragmentem, tym razem z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza (2Tm2,11) „Nauka to godna wiary: Jeżeli bowiem z Nim współumarliśmy, z Nim także żyć będziemy...”
Zabrzmi może paradoksalnie, ale żywię nadzieję, że zrozumiecie głębsze znaczenie: „Umieraj już dziś, aby żyć! Zacznij prawdziwie żyć!” Nie mówię, byście teraz zaczęli zadręczać się i myśleć o modelu trumny w którym zechcecie być pochowani. Zachęcam, byście traktowali każdy dzień tak, jakby miał być on Waszym ostatnim w życiu. Byście czuli, że warto żyć, gdy serce drży w chwilach dla Was szczególnych. I na koniec, byście zawsze byli gotowi na spotkanie z Bogiem.

Aleksandra Kozieł

środa, 22 października 2008

Przebicie do Śródmieścia



...Niech żyje Polska!!!

____________________________________________________________________________________

...I dziwny powrót do Myslovitz...

poniedziałek, 20 października 2008

Chcę tak jak On

Chcę tak jak On, mieć tyle siły, by trwać...

sobota, 18 października 2008







Patrząc na dzisiejszy świat znów krzyknęłabym: "żenada!".
Co teraz powiem? Ze zmęczonym wzrokiem, przygaszonym tonem powiem: "żenada..."
Dzieje się to wszystko, czego się w głębi serca spodziewałam i zarazem bałam. Mój świat zawalił się niemal tak szybko jak potrafiłam zawsze śmiać się ze wszystkiego. Teraz oczekiwanie na mój uśmiech jest porównywalne do czekania na przesyłkę, którą zajmuje się Poczta Polska.

Byłam na Warsaw Film Festival...źle... Byłam na kilku filmach z tegoż festiwalu. Co powiem? Ciężko o dobry film, ciężko o dobre kino, które spowoduje w Tobie drżenie serca, nie ze strachu, lecz z przejęcia. I zamierzam napisać skargę do tych, którzy zamieścili opisy filmów. Może walczę z wiatrakami, może jest to bez sensu (jak wiele osób mi to powiedziało), ale jak ma być lepiej, skoro nic nie zamierzamy czynić?
Dzisiejsze filmy były naprawdę dobre. Kino skandynawskie jednak potrafi coś stworzyć, wbrew opiniom kilku jednostek.

Ostatnio wypowiadam wiele ciętych słów do ludzi. Ktoś by powiedział: "grabisz sobie". Gdy rzekłam, że nie zamierzam odzywać się do jednego człowieka (mając na uwadze jego dobro), który mnie poważnie irytuje, usłyszałam: "Ola, to nie wypada. Jak to będzie wyglądało? Przesadzasz." Ano będzie to szczerze wyglądało! Zapomnieliśmy już o szczerości, zapomnieliśmy już o uczciwości!
Czy wypada nam kłamać i robić dobrą minę do złej gry? Tego uczy nas dzisiejszy świat! Świat w którym człowiek, jako osoba nie liczy się w ogóle. Świat oczekuje wszędzie uśmiechu i zadowolenia. Jak tak można żyć?

Ilekroć nie uśmiecham się, moja twarz nie wykazuje szczęścia do dwunastej potęgi, słyszę: "Ola, czy wszystko w porządku?" To miłe, lecz zapominamy o tym, że jesteśmy wszyscy TYLKO ludźmi. Wszelkie emocje tłoczą się w nas, lecz nie potrafimy i nie chcemy ich pokazać, bo to nie wypada. Chowamy się, by nikt nie zobaczył nas w innym stanie niż pozytywnej euforii. A potem dziwić się, że są uskuteczniane pielgrzymki do specjalistów od psychiki...

Dowiedziałam się, że jestem radykalna, skrajnie radykalna...i również usłyszałam, że kiedyś mi to minie z wiekiem... Nie minie. Jeśli miało by minąć, już zaczęłoby, bo regularnie dostaję po tyłku. Ta cecha wręcz we mnie rośnie. I pewnie przez nią będę miała wiele nieprzyjemności, może nawet z tego powodu szybciej skończę żywot. Lecz za każdym razem huczą mi w głowie słowa: "Pamiętaj, Olka, boso, ale w ostrogach!" Za niecały miesiąc miną 2 lata, za ponad 3 miesiące minie 9 lat. A ja mam wrażenie, że nie ma Ich kilka dni. Nie ma dnia, bym, nie pomyślała o Dziadku lub o Babci. Nawet dziś wieczorem usłyszałam, że mam wiele po nich (jak zwykle). To dla mnie zaszczyt, choć wiem, że moi Dziadkowie byli bardzo trudnymi ludźmi. Lecz też wiem, że absolutnie nic nie mieli sobie do zarzucenia.

Te zdjęcia, te piosenki... Wspomnienia, piękne wspomnienia...



niedziela, 5 października 2008

Artykuł- październik 2008

Wielkimi krokami nadszedł październik...Cóż to oznacza dla zwykłego śmiertelnika w wieku około dwudziestu lat? Otóż jest to koniec wakacji i kolejny rok akademicki, a wraz z nim wszelakiego typu egzaminy, kwadranse akademickie, wykłady od rana do wieczora, niewyspanie, szukanie książek trudno dostępnych po księgarniach, bibliotekach i antykwariatach.
Rozmawiając z innymi żakami, można dowiedzieć się, że plan zajęć nie jest dobrze ułożony, albo rozpiski jeszcze nie ma umieszczonej na stronach internetowych wydziałów, a przedmioty będą prowadzone przez nie tego wykładowcę, którego chcieliśmy. Hmmm...Zdarza się, sama marudzę. Ale czy studiujemy dla określonego profesora? Oczywiście, że nie. Otóż zgłębiamy samodzielnie wiedzę dla samych siebie. Czy to nie piękne?
Siły będą potrzebne na zmaganie się z trudnościami, ale tak naprawdę nie mamy za dużych szans bez siły ducha. Rekolekcje wakacyjne (dla wielu) za nami, a tu trzeba żyć, wprowadzić świeżo nabyte wiadomości w naszą rzeczywistość, jak to zrobić? Bez Duszpasterstwa i wspólnot może być ciężej.
Obserwując młodych ludzi, rozmawiając z nimi dowiaduję się, że zaangażowanie we wspólnoty (różnej maści), czy w duszpasterstwo akademickie nie jest pożądane. Dlaczego? Ponieważ trzeba dać coś z siebie. Jesteśmy często (może zbyt mocne słowa) pokoleniem konsumentów, widzów, którzy przychodzą obejrzeć spektakl z biletem w ręku, za który zapłaciliśmy i tej konkretnej chwili my, jako klient, wymagamy. Wymagamy czegoś od kogoś. Ale czy mamy odwagę wymagać od samych siebie?
Tak, zaangażowanie jest coraz mniej spotykane, rodzi przecież odpowiedzialność, ale mamy szansę to zmienić w tej chwili w naszym kościele, w naszej świątyni. Parafia na Karolkowej teoretycznie ma Duszpasterstwo Akademickie. Teoretycznie, a dlaczego teoretycznie? Nie ma młodych? Nieprawda. Nie ma duszpasterzy? Też nieprawda. Może warto spróbować i dać się wciągnąć w coś, co nie da ci korzyści materialnych?
Możliwości jest wiele. Wystarczy podejść, zapytać, pogadać „jak z normalnym człowiekiem”. Sama doświadczyłam, że żaden ksiądz/ojciec nie zostawi bez pomocy. Jeśli masz pomysł, chęć każdy ci pomoże. Tak naprawdę wszyscy w kościele są otwarci i czekają na odzew młodych. Rozmowa potrafi zdziałać cuda. Od razu okazuje się, że można wykombinować wyjazd, zorganizować jakąś grupę, czy po prostu pójść na koncert w towarzystwie ludzi, którzy cenią dobrą zabawę. Dziwnie brzmi? 'Ano' taka jest prawda.
Przykładem jest zorganizowanie lipcowego wyjazdu w góry. Chcieliśmy wyjechać, by odpocząć, pochodzić po górach, ale też mieć kilka dni na wgłębienie się w relacje z Bogiem. Zebraliśmy grupę studentów (większość była spoza naszej parafii) poprosiliśmy Ojca, bez wahania się zgodził, następnie rozmowa z Ojcem rektorem, który tylko spytał, czy będziemy gotować sami, czy też będziemy jeść na mieście. Dla chcącego nie ma nic trudnego.
Od tego roku akademickiego naszym duszpasterzem jest o.Maciej Plewka- człowiek, który potrafi śmiać się i pogadać na poważnie, a co ważne- chce coś zrobić z innymi ludźmi. Możliwości jest sporo. Spotkania tematyczne, w czasie których można oglądać filmy, podyskutować; wypady na koncerty, spacery (a może ktoś jeszcze gustuje w teatrze?); wspólne spotkania przy grillu; wyjazdy w ferie, wakacje; nabożeństwa modlitewne; spotkania z ciekawymi ludźmi.
Co ważne, wtedy naprawdę można się poznać, można dowiedzieć się czegoś więcej o drugim człowieku. Żyjemy w czasach, w których indywidualizm źle pojęty jest modny. Tak jak wcześniej powiedziałam działanie powoduje odpowiedzialność za innych- to chyba też nam się przyda w dalszym życiu.
Zapraszam Was również do włączenia się w scholę studencką. Jeśli grasz na jakimś instrumencie, albo lubisz śpiewać, przyjdź. Razem można zorganizować naprawdę dobrą oprawę muzyczną liturgii.
Zachęcam do aktywnego uczestnictwa w życiu naszej parafii. Gwarantuję dużo dobrej zabawy, wiele uśmiechu i głębszego zastanowienia się nad życiem. Przecież, gdzie dwóch albo trzech się spotyka, tam jest Chrystus.

Aleksandra Kozieł

poniedziałek, 22 września 2008

Artykuł- wrzesień 2008

„Tym razem jedziemy z wykupionymi miejscówkami!” Pierwsze słowa, które wypowiedzieliśmy, gdy ustalaliśmy szczegóły wyjazdu (kolejnego w tym roku) do Zakopanego.
Kierunek (jak zwykle) ku Siostrom Józefitkom- osobom będącym niesamowitymi gospodyniami, pełnymi ciepła i troski o zapalonych turystów z Warszawy.
7 lipca A.D. 2008 z ekwipunkiem na górskie wyprawy zawitaliśmy do Kościeliska wraz z Ojcem Tomaszem Jońcą.
Jakimi słowami można ten wyjazd scharakteryzować? Na pewno hasła: „Na skróty!”, „Cięciwą przetniemy drogę!” oraz „kolejna dostawa 'antymięśnia' z apteki” przekażą klimat tejże eskapady.
Chadzaliśmy niemal wszędzie tam, gdzie nie do końca powinniśmy iść. Ambitnie kroczyliśmy, zastanawiając się, kto odpadnie z kolejnego etapu „Selekcji”.
Zdobyliśmy szczyty (m.in.) Grześ, Wołowiec, Rakoń, Kasprowy Wierch, Giewont, (jedna zbyt ambitna- nawet autorka tegoż mini artykuliku- poszła niechcący na Szpiglasowy Wierch), Wielki Kopieniec, Sarnia Skała, Gęsia Szyja. Czymże byłby jednak wyjazd bez odwiedzin dolin: Kościeliskiej, Chochołowskiej oraz Strążyskiej? Ponadto wkraczaliśmy do jaskiń, na polanki, łaziliśmy po łańcuchach i wisieliśmy ponad 2000 m n.p.m. (i my to przeżyliśmy!).
Nie dalibyśmy sobie rady w wielu trasach, a może inaczej- nasze wycieczki nie byłyby tak urozmaicone, gdyby nie osoba Ojca Tomasza.
Ojciec nie tylko zadbał o nasze „wyżycie się” w kwestii fizycznej, ale również troszczył się o naszą duchowość. Codzienna Eucharystia, opatrzona głębokimi refleksjami nad Słowem Bożym i przełożenie sytuacji występujących w Biblii na codzienność, pozwoliła każdego dnia zdobyć siły na kolejne doznania na szlakach. Lipcowy wyjazd był również czasem na zastanowienie się nad swoim życiem (zabrzmiało górnolotnie, jednak tak było), przyszłością. Mogliśmy też wspólnie pośmiać się i poznawać nawzajem m.in. historie z dzieciństwa.. Nic tak bowiem nie zbliża, jak wspólne wędrowanie i pomoc w drapywaniu się na kolejne szczyty.
Wycieczka do Doliny Pięciu Stawów, przejście z powrotem (dla chętnych) żółtym szlakiem przez Kozią Przełęcz jest, a w zasadzie była eskapadą, której nie zapomni część grupy (chyba) do końca życia. Tutaj można śmiało powiedzieć, że wiedza, doświadczenie Ojca Tomka, jak również olej do namaszczenia chorych, znajdujący się w Ojca kieszeni, pozwoliły czuć się bezpiecznie, wspinając się po pionowych skałach bez zabezpieczenia, zdając się jedynie na siły własnych rąk.
Należy jedynie wezwać jednostki odpowiedzialne za znakowanie tras, by tabliczki informujące zdaniem: ”Szlak turystyczny bardzo trudny. Uwaga! Spadające kamienie!” nie znajdowały się tylko z jednej strony szlaku, lecz po obydwu. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy ujrzeliśmy owy znak, będąc już po przejściu tegoż trudnego odcinka. Było to nasze najdłuższe wyjście- byliśmy na szlaku przez 15 godzin. Jednak troska reszty naszej grupy, która wróciła innym, bezpieczniejszym odcinkiem, wzruszyła nas i dodała sił.
Co wynieśliśmy z tego wyjazdu? Oprócz licznych kontuzji, na pewno jeszcze więcej szacunku dla potęgi gór, ostrożności, radości, uśmiechu, miłości do każdego następnego dnia. To wszystko przekazał nam Ojciec w trakcie rozmów na szlakach, w domu, przy jedzeniu, albo nawet w autobusie.
Jedno jest pewne: jeśli będzie nam dane, za rok jedziemy znów w góry pod przewodnictwem Ojca Tomka, który potrafi ugotować m.in. Specjalność Szefa Kuchni- zupę pomidorową.
Jest to tez zachęta dla każdego z nas, by w czasie wolnych tygodni, w wakacje spędzić choć kilka dni tak, by móc wypocząć duchowo. Każda forma jest dobra. W naszym przypadku były to góry. Dla innych może być to wyjazd nad morze, na kajaki, czy też rekolekcje dla dziewcząt lub chłopaków prowadzonych przez zgromadzenia zakonne. Nie bójmy się organizować, czy uczestniczyć w wyjazdach, gdzie codzienna Eucharystia jest obecna. Wtedy (dla niektórych paradoksalnie) możemy dobrze się bawić, zastanowić się nad swoim życiem, wypocząć.
To nie jest ograniczenie, to jest przywilej- możemy w końcu bez pośpiechu zasiąść w świątyni Boga, będąc z Nim w dialogu, mówiąc Mu o wszystkim, co mamy w sercu. Takie chwile mogą nam pomóc w poprawie relacji z naszym Stworzycielem, naszym Przyjacielem. Pamiętajmy, że wakacje nie są odpoczynkiem od Boga, choć Szatan próbuje wmówić zupełnie co innego. Jest to też możliwość sprawdzenia dojrzałości naszej wiary, czy jest ona na poziomie małego dziecka, czy dojrzałego chrześcijanina. Życzę odwagi w mówieniu „Nie!” Złemu oraz w czynieniu kroków zmierzającym ku odnowie wnętrza każdego z nas.

Aleksandra Kozieł

czwartek, 28 sierpnia 2008

Groźba Lao Che

'Groźba', Jan Romocki "Bonaventura"

My, co żyjemy byle jak,
my, którym się nie szczęści,
z radością powitamy znak,
znak zaciśniętej pięści.

My ludzkie bydło, ludzki gnój,
z suteren i poddaszy,
my także chcemy herb mieć swój,
na zgubę wrogom naszym.

Dłoń nabiegnietą siecią żył,
gorącą od purpury,
chcemy zacisnąć z wszystkich sił,
i straszną wznieść do góry...



sobota, 16 sierpnia 2008

Shape of my heart



Utwór z filmu, którego miałam okazję obejrzeć około 10 lat temu. Po jakże trudnych operacjach matematycznych, można obliczyć, że miałam 10 lat. Tak, chyba za mało jak na film pt.: "Leon Zawodowiec". Oglądałam z Bratem późną porą, gdy Rodzice już spali. Całkowita konspiracja rodzeństwa. Wtedy też po raz pierwszy popłakałam się na filmie. Mam na myśli ostatnią scenę. Zapewne nie nowość dla wielu, dla mnie jednak tak. Dlaczego? Ponieważ rzadko kiedy wzrusza mnie fabuła filmu. Och, taka zimna ryba.
Dlatego też punkt dla reżysera "Leona...".

Przypadkiem usłyszałam dziś tę piosenkę w radiu. Czym prędzej przypomniał mi się obraz z roku 2005. Koncert Stinga w Warszawie. Byłam tam z mą koleżanką M. oraz z mym kolegą M.. Chwile naprawdę piękne. Jeśli dobrze pamiętam, był to 24 września A.D. 2005.

niedziela, 27 lipca 2008

NA PÓŁNOC!!!

MOTHER NORTH!!!

MW mnie wzywa!

Serce niespokojne!

"Morze, nasze morze,
wiernie ciebie będziem strzec.
Mamy rozkaz cię utrzymać,
albo na dnie, na dnie twoim lec!"
___________________________________________________________________

Pierwszy raz od dłuższego czasu będę przeżywać rocznicę
wybuchu Powstania Warszawskiego poza Warszawą.
Okropne uczucie. Serce krwawi na myśl, że wtedy nie będzie
mnie tu...w mym mieście...w mieście mych przodków...

GODZINA W!

1 VIII 1944r.

WARSZAWA WALCZY!

PAMIĘTAMY!

Oni walczyli za Twoją wolność. Pokaż innym, że pamiętasz!


Tramwajem jadę na wojnę,
Tramwajem z przedziałem "Nur fur Deutsche".
Z pierwszosierpniowym potem na skroni,
Z zimnem lufy Visa w nogawce spodni.

Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
Biało-czerwona opaska, moja opaska na ramię
Powstańca.
W kieszeni strach, orzełek i tytoń w bibule
Ja nie pękam, idę w śmierć ot tak - na krótką koszulę.

{"Żołnierze Podziemia!"}

Batalion "Zośka". Oi!
Batalion "Pięść". Oi!
Batalion "Miotła". Oi!
"Czata 49", "Parasol". Oi!

I wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc
I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut zło
Zanim padłeś jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką
Czy to była kula synku, czy ci serce pękło?

{"My, Polacy, mamy opinię romantyków."}

Nam jedna szarża - do nieba wzwyż
Nam jeden order - nad grobem krzyż.

Nam jedna szarża - do nieba wzwyż
Nam jeden order - nad grobem krzyż.

I wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc
I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut zło
Zanim padłeś jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką
Czy to była kula synku, czy ci serce pękło?!


LAO CHE "GODZINA W"


niedziela, 6 lipca 2008

Geniusz! Doprawdy... Utwór ARMII w wykonaniu 2Tm2,3.




Tymczasem kieruję się ku południu. Góry mnie wołają!

Dom przy moście

Mój dom przy moście, moja ścieżka w dół
moja droga wąska, drzewo rozłożyste
chorągiew na wietrze, księżyc wśród gwiazd
dobro jest dobre, piękno zbawi świat

Wiatr jest szary
a księżyc zielony
zło jest złe

Wiosenny deszcz poznał cię od razu
zaszczekał pies, delfin zrobił salto
rzeki klaszczą w dłonie, góry cię wołają
dobro jest dobre, serce niespokojne

Wiatr jest szary
a księżyc zielony
zło jest złe

Lisy mają nory a ptaki swoje gniazda
a Ty nie masz gdzie położyć swojej głowy
adres przy moście, niepojęte słowa
lisy mają nory, ptaki swoje gniazda
dobro jest dobre
moje serce kamienne
dobro jest dobre
serce niespokojne

Wiatr jest szary
a księżyc zielony
zło jest złe.

sobota, 28 czerwca 2008

After the sesja

Premedytacja w każdym calu. Łączenie angielskiego z polskim w tytule też nie bez przypadku. Czemu? Żeby pokazać jak bardzo nie poukładany jest niemal każdy fragment naszej wspólnej egzystencji. Dlaczego wspólny? Bo jesteśmy jednym (jeszcze) narodem, mieszkającym na polskiej ziemi- rodzimej ziemi... Do czego zmierzam? Po raz kolejny do "patriotyzmu", "tolerancji". Wszystko źle pojęte i zrozumiane. Smutne, czyż nie?

Studentka drugiego roku melduje się na wojowanie (gdyż nieustannie tramwajem jadę na wojnę) przez te 3 miesiące wolnego. Dziwnie brzmi- 3 miesiące. Przez ostatnie tygodnie, a nawet większość roku akademickiego podpierałam się nosem, żeby ze wszystkim się wyrobić. (Zielona herbata jest znienawidzonym przeze mnie napojem.) Nauka, zajęcia, zajęcia, nauka...Zajęcia, zajęcia... I ślęczenie nad książkami przez pół nocy, mędrkowanie jakby wszystko uczynić, by było jak najlepiej...
Czwarrrta nad ranem, może sen przyjdzie...? Taaak, mogłam zaśpiewać sobie przed jednym z egzaminów. Wtedy po raz pierwszy płakałam ze złości nad książkami. Czwarta nad ranem, niebo staje się jasne, a ja kończę się uczyć...Perspektywa niecałych 3-ech godzin snu, ból żołądka, puls 110 na minutę. Nie powiem, że chciałabym to przeżyć jeszcze raz...Choć z perspektywy czasu...To jest piękne!

Wiele się nauczyłam w trakcie tego roku. Nie mam na myśli tylko uczelni i wykładów, choć te ostatnie dużo mi dały. Chodzi mi o ten czas, te 10 miesięcy, w czasie których wielokrotnie musiałam wykazać się czymś takim jak odwaga, powaga, dojrzałość, dorosłość (czasem było ciężko).
Wiele razy nie chciałam przystać na warunki, które mi nie odpowiadały, dziś mogę rzec, że niczego nie żałuję. (Brzmi, jakbym robiła rachunek sumienia.)
Kwestie międzyludzkie także pokazały jak wiele mych ideałów było całkowicie bezużytecznych. Utylitaryzm- zawsze to hasło zwalczałam. Zresztą dziś też to czynię.
Ludzie- świetne istoty, jednak czasami mam dosyć. Na pewno wiele rzeczy zepsułam, kilka nieodwołalnie, jeszcze inne może uda się naprawić... Zobaczymy!

Bo we mnie nadal jest ta sama Ola. Ta, która śmieje się w najmniej odpowiednich chwilach. Ta, która cieszy się całą sobą, gniewa również.
Choć 20 lat na karku, nieustannie zachowuję się jak szesnastolatka. (Z wyłączeniem pewnych zachowań- listę można wywnioskować po lekturze wcześniejszych mych wypocin.)

A póki co... Zbieram się do zdobywania mych marzeń. Niebawem będę znów wisiała na słupkach granicznych, leżała w kosodrzewinie, śpiewała szanty, śmiała się z głupich żartów, krytykowała górali, brykała po szlakach górskich, krzyczała: "na północ" na Helu, wzywała Matkę Północ, by wzięła mnie do Skandynawii...

To przede mną... Każda rzecz ma swój czas...
Zapasy żywnościowe, krem z filtrem- żeby mnie słońce "nie złapało" i względnie dobry humor.
Ale to inna para kaloszy.

Generalnie... Danke za uwagę!

niedziela, 1 czerwca 2008

Artykuł z czerwca 2008.


Młodzież i Kościół


Zastanawiając się nad obecnymi czasami, nie sposób przejść obojętnie obok sprawy młodzieży oddalonej od Kościoła. Temat ten budzi emocje, w szczególności wśród ludzi w dojrzałym wieku, pobudza również do myślenia nad dzisiejszym światem. Powodów jest wiele, postaram się przybliżyć choć kilka, bo może pomóc to w zrozumieniu młodego człowieka, pełnego obaw, zagubionego, chcącego iść z prądem nowoczesności, czy po prostu zbuntowanego.

Doba, w której mamy do czynienia z wieloma subkulturami, podaje nam, jak na tacy, różne możliwości używania naszego życia, byśmy mogli krzyczeć: „robię, co tylko chcę”. Pozorna wolność? Nie zawsze.

Młodzi ludzie czuja się zagubieni, zawieszeni między różnymi rzeczywistościami- z jednej strony chęć bycia „kimś” wśród znajomych, z drugiej- chęć robienia czegoś, o czym się marzy...

Młodzieńcy w żadnej epoce nie mieli łatwego wejścia w życie, zawsze jakaś sytuacja wymagała od nich określonych postaw. A dziś? Dziś nie jesteśmy ani uciskani przez zaborców, ani nie walczymy z systemem politycznym w naszym kraju, nie musimy wychodzić na ulice, by wołać o wolność, nie musimy również potajemnie zgłębiać wiedzy w mieszkaniach. Dziś zagrożeniem jest właśnie pozorna wolność. Dlaczego pozorna? Ponieważ źle rozumiana staje się największym zniewoleniem. Dobrym miejscem w których można dokonać „przeglądu subkultur” są m.in. wszelakiej maści koncerty i imprezy plenerowe. Będąc ostatnio na koncercie udało mi się porozmawiać z jedną z osób, która nie chodzi do Kościoła. Co ciekawe, urodziła się we wspólnocie, rodzice są na Drodze, ma siedmioro rodzeństwa, zasady chrześcijańskie- można powiedzieć- wypite z mlekiem matki. A jednak coś nie zgrało się. Jak to powiedziała: „Mam teraz inny światopogląd, nie zgadzam się z nauką Kościoła, ale Neokatechumenat nadal bardzo cenię i cieszę się, że ludzie są na Drodze.” Czyli ogólna zasada- jeśli rodzice dają dobry przykład, to nie ma zagrożenia u młodego człowieka, by ten odszedł od Kościoła - w tym wypadku odchodzi do lamusa.

Idąc dalej (kolejna sytuacja z życia wzięta), dziewczyna piętnastoletnia chodzi do Kościoła, jest we wspólnocie, mimo że w domu zupełnie nikt nie uważa się za wierzącego, co więcej nieustannie jest wyśmiewana, cierpi i modli się za nich. Moje twierdzenie, iż dom nie ma większego wpływu na to, by młody człowiek chodził do Kościoła, natomiast wystarczy tylko (a może aż) rozum głównego zainteresowanego, zaczyna się sprawdzać. Oczywiście nie zawsze mamy do czynienia z ludźmi określonymi całkowicie, często spotykamy osoby, które kreują swój wizerunek na pokaz. I znów, najczęściej ma to podłoże w psychice. Nawoływania z ambony nie pomogą, trzeba indywidualnie poświęcić czas, wykazać się zainteresowaniem, a nie umiejętnością krzyku, by pomóc takiej osobie. Przecież alkoholizm, narkotyki, nieczystość seksualna, a nawet sekty są wielkim krzykiem ludzi! Są krzykiem o pomoc! Nie wystarczy powiedzieć: „Przyjdź na Mszę, wyspowiadaj się”. Trzeba pomóc podnieść się takiej osobie i gdy upadnie ponownie wspomóc w otrzepaniu się z brudu. Zdarza się (czego byłam kilkakrotnie świadkiem), że ksiądz mając gorszy dzień, wyładował się na człowieku, gdy ten przyszedł do niego z prośbą o pomoc. Teoretycznie i praktycznie wiemy, że nie przychodzimy do Kościoła dla ludzi, lecz tylko dla Boga. Tego typu problem często pojawia się w różnych wspólnotach, w których tworzone są „kółka wzajemnej adoracji”- przez co (o zgrozo) młodzież ma autentyczny uraz do wszelakiej maści wspólnot, a nawet Kościoła. Nie są to przypadki odosobnione, gdzie zatem leży odpowiedzialność? Czy rywalizacja musi nawet do sfery sacrum przenosić swój brudny płaszcz?

I ostatnia sytuacja, którą przytoczę, to subkultury i atmosfera w szkołach. Subkultury w pewnym stopniu istniały zawsze, posiadając swoje indywidualne przekonania, włączając do swego grona tylko tych, co myśleli podobnie, nie wyłamywali się, tworzyli swego rodzaju solidarność. Dzisiejsze subkultury często szykanują kościół, ponieważ utożsamiają go ze zniewoleniem, przymusem. Młodzi ludzie, odczuwają potrzebę bycia z kimś we wspólnocie, przez co decydują się na zatracanie siebie na rzecz innych, których może nazwać swoimi „przyjaciółmi”. Nie twierdzę jednak, że każda subkultura jest zła- może faktycznie jednoczyć ludzi myślących podobnie, interesujących się m.in. tą samą muzyką. Trzeba jednak zachować umiar i zostawić kawałek autentycznego siebie dla siebie samego. Co to oznacza? Byśmy nie wytrącili z własnego „ja” esencji naszej niepowtarzalności. Gdy to uczynimy, nadchodzi zagrożenie wejścia bez reszty w coś , co nie zawsze jest do końca dobre i znane.

Co więc należy czynić? Należy pielęgnować nasze wnętrze, być w korelacjach z ludźmi, bo bez nich tak naprawdę nie istniejemy, pomagać osobom zagubionym we własnej duchowości, tudzież poszukującym drogi. Nie odrzucajmy młodych ludzi uważających się za ateistów i wrogów Kościoła. Szanujmy ich, może być to krzyk wołającego na pustyni. A my, jako chrześcijanie, jesteśmy powołani do miłości bliźnich bez względu na to kim są. Dlatego z odwagą, cierpliwością i pokorą starajmy się włączać w pomoc młodym ludziom.


Aleksandra Kozieł

niedziela, 11 maja 2008

Maj 2008

Spełnienie- jak w dzisiejszych czasach postrzegamy owe pojęcie? Czy rozważamy je w kategoriach materialnych czy duchowych? Czy dążenie do spełnienia jest dążeniem do dobra? Czy dobro jest na pierwszym miejscu w naszym życiu? I czy chcemy dążyć do doskonałości w trakcie drogi przez życie?

Te wszystkie pytania nie dręczą nas od niedawna, ponieważ filozofia i teologia toczą nieustannie dysputy na tego typu zagadnienia.

Pytając moich znajomych i słuchając wypowiedzi ludzi starszych, dostrzegam wyraźnie, że mamy często rozbieżności. Czemu? Ponieważ każdy z nas odbiera inaczej kwestie dobra, spełnienia, a nawet moralności (co napawa mnie osobiście niepokojem).

Temat jest niezwykle rozległy, bardzo aktualny i trudny. Trudny, ponieważ często w trakcie debat okazuje się, że nie potrafimy rozmawiać. Gdy ktoś ma odmienne zdanie od naszego, zaczyna się problem. Z czego to wynika? Z tego, że za mało rozmawiamy, komunikujemy się, ale nie rozmawiamy. Dlatego też odpowiedź na wyżej postawione pytania, może zrodzić wątpliwości i trudności. Telefony komórkowe, wirtualna przestrzeń wcale nie pomagają nam w ulepszaniu naszych kontaktów międzyludzkich.

Młodzi ludzie postrzegają szczęście w materii oraz w innych ludziach. Posiadanie nowego nośnika muzycznego, modny model opaski w kolorze tej wiosny, jak również „zdobycie swego ulubieńca” w postaci młodzieńca, który wydaje się być spełnieniem marzeń o księciu z bajki na rumaku. Podałam takie przykłady celowo - by pokazać jak płytko myślimy. My, jako społeczeństwo egzystujące teraz, tu, w tej rzeczywistości. Nie opieramy się na fundamencie, nie zważamy na to, co mówią nam wiara i rozum (posiadające głębokie korzenie, przeciwstawione sobie łączą się, dając jasny obraz świata). Zwracamy jedynie uwagę na to, co cieszy nasze oczy. Czyżbyśmy byli w 100% społeczeństwem obrazków? Pamiętajmy, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Coraz więcej „zabawek” potrzebujemy do zadowolenia naszej kapryśnej natury.

Gdybyśmy spytali 100 lat temu typowego młodzieńca, co dałoby jemu spełnienie rzekłby prawdopodobnie: żona, dzieci, praca na rzecz odzyskania niepodległości Ojczyzny. Dziś?- „Nie wiem, mam jeszcze dużo czasu.” Nie gloryfikuję przeszłości, nie pozbawiam sensu życia młodego człowieka. Chcę zwrócić uwagę na to, że teraz obserwujemy wydłużający się okres dojrzewania psychicznego ludzi. Człowiek mawia: „Życie jest krótkie, trzeba z niego jak najwięcej brać”. Zwróćmy się jednak do słów Seneki: „Nie otrzymaliśmy życia krótkiego, ale czynimy je krótkim.” Czy to nie jest prawdą?

Mówiąc o spełnieniu, poruszam bardzo grząski temat, ponieważ każdy z nas ma swoją „receptę” na poczucie charakterystycznego ciepła i pokoju w sercu. Jedni widzą swoją przyszłość w służeniu Ojczyźnie w wojsku, inni posługują jako konsekrowani, jeszcze jedna grupa oddaje się wolontariatowi. Ilu ludzi, tyle pomysłów i żaden nie jest zły.

Dzisiejsze czasy jednak obfitują w hedonizm i jednocześnie pracoholizm. Kobiety i mężczyźni stojący u progu życia rzucają się w wir pracy, imprez, żeby tylko nie zastanawiać się czy nie są w trakcie przegrywania swojej chwili. Ucieczka? Jest to smutne i zatrważające. Cóż zostanie po nas, jeśli wyzbywamy się często naszej tożsamości, tradycji, tłumacząc nasze postępowanie wędrówką z duchem czasu? Właśnie wyzbywając się naszej historii, tradycji, Boga, wyzbywamy się samych siebie. „Odczłowieczamy” człowieka. Czy istnieje coś bardziej niebezpiecznego? Wówczas normy moralne, godność, odpowiedzialność ustępują nihilizmowi, relatywizmowi (źle pojmowanemu), subiektywizmowi.

Czasy w których żyjemy, czyli epoka postmodernizmu często spycha nasz umysł pozornie w myślenie, że nie istnieje etyka, do prawdy nie można dotrzeć, absolutnych wartości nie ma, jednocześnie wszystko może być wartością, wszystko również może być sztuką. A jeśli wszystko jest sztuką, to tak naprawdę nie ma żadnej wartości w owej „sztuce”.Wszystko staje się niczym. Często występujący sytuacjonizm etyczny powoduje brak określenia poprawności naszych czynów. Określenia: dobro/zło nie są używane, ponieważ teraz ocenia się według kontekstu. Czy w tym momencie nie próbujemy umywać rąk od popełnionych przez nas czynów? Czy nie unikamy odpowiedzialności?

Nawiązałam do postmodernizmu z prostej przyczyny- jesteśmy w pewnym stopniu uwikłani w związek z nim, z racji tego, że żyjemy właśnie w tej chwili. Chcę jednak zaznaczyć, że zawdzięczamy temu prądowi kilka rzeczy jak najbardziej słusznych, m.in. wysoki poziom intelektualnych analiz, wolność, wyrażanie emocji.

Podsumowując, droga do spełnienia człowieka opiera się na czynieniu dobra. Czy można powiedzieć piękniejsze zdanie od tego, będąc u kresu pielgrzymowania po tym świecie: „Przeżyłam dobrze swoje życie, czuję spełnienie, ponieważ poszukiwałam i starałam się czynić dobro.” Zachęcam Was do refleksji nt. swojego życia, byście nie wyzbyli się owego człowieczeństwa, byście szli zgodnie z etyką oraz wiarą. Nie na darmo przecież nosimy miano ludzi.


Aleksandra Kozieł

...........................................................................................................................................................................

Godzina 6:00, sobota, 26 kwietnia, anno Domini 2008, okolice kościoła św. Anny, zwarta grupa z Karolkowej, dużo uśmiechu - tymi słowami można scharakteryzować (dopiero) początek 72. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Studentów na Jasną Górę.
„Stawać się sobą”- hasło, które przewodniczyło naszemu spotkaniu, uświadomiło (mam nadzieję) każdemu z nas, byśmy nie bali się iść pod prąd i powiedzieć „Nie” komuś, kto działa wbrew naszemu sumieniu.
Myślimy, że znamy się, jesteśmy w stanie kierować sercem. Uważamy, że potrafimy stworzyć własny świat, a rozum jest na usługach oszukanego „ja”. Swego rodzaju „matrix” wprowadza w nasze młode serca stan iluzji. W tej chwili należy zadać pytanie: „Kim jesteśmy teraz?”
Jak to rzekł ksiądz Pawlukiewicz: Serce poznaje się przez jego odruchy, pokazując swego rodzaju „przedmyślenie” ( czyli stan przed pracą naszego rozumu) i należy uwikłać się w głąb naszego „jestestwa”, by zrozumieć kim właściwie jest każdy z nas.
Słowa, które przywołałam, miały na celu przybliżyć klimat wypowiedzi naszych prelegentów. Cóż można rzec... Na pewno pielgrzymka ta uświadomiła nam, że brakuje pokory i pokoju w świecie, a przepełnia go perfekcjonizm, pracoholizm oraz niebezpieczny kult wiedzy. Dlaczego niebezpieczny? Ponieważ wprowadza on w nasze serca pychę.
Nie liczy się to, co zrobisz za tydzień, za rok, nie jest ważne jak funkcjonowałeś rok temu, ważne jest to, kim jesteś teraz. Czy umiesz nazwać siebie z ręką na sercu prawdziwym człowiekiem?
Czy przychodzisz do kościoła dla Boga, czy może pcha Ciebie w stronę świątyni miły i przystojny ksiądz, a może młodzi i zabawni ministranci- wymarzeni kandydaci na mężów? Pytania trudne, lecz im szybciej je postawimy, im szybciej na nie odpowiemy, nasze serca zostaną prędzej uleczone. Tak, człowiek jest tylko człowiekiem i zarazem aż. Ludzką rzeczą jest upadać, ale cudowną rzeczą jest wstawać z grzechu.
Kwestia męskości i kobiecości została również zawarta w trakcie prelekcji. „Cała jesteś piękna”- tytuł spotkania dla kobiet, uświadomiła nam (kobietom), byśmy nie bały się swojej urzekającej kobiecości, abyśmy nie bały się naszych sfer: ducha, ciała i psyche (intelekt, emocje). I co ważniejsze- z mężczyzną kobieta tworzy całość, będąc dla niego piękna i niepowtarzalną. Pamiętajmy również, byśmy (my, kobiety) chwaliły mężczyzn, bo m.in. dzięki takim słowom czują się docenieni.
Pomimo zimna i późnej godziny, słowa sobotniej homilii wprowadziły (mam nadzieję, że nie tylko mnie) w stan szybszego bicia serca. Tzw. fałszywy humanizm, zwrócenie dzisiejszego świata na konsumpcję, relatywizm i nihilizm. Odrzucone ideały przez dzisiejsze społeczeństwo, brnące jednocześnie w bagno śmierci. Nie zostaliśmy jednak pozostawieni z trwogą we wnętrzu, modlitwa o mądrość i Ojczyznę pozostawiła nam nadzieję na lepsze jutro- jutro należące od nas. Nie bójmy się tego powiedzieć- od nas zależy czy przegramy nasze życie, czy wygramy człowieczeństwo. Wypowiedź Jerzego Stuhra o spełnieniu w życiu pokazała, abyśmy robili w przyszłości, to w czym będziemy czuli się dobrze. Byśmy spełniali się w zawodzie, który obierzemy. Dzięki temu możemy pomóc komuś przypatrującemu się naszej pracy, odnaleźć siebie, otworzyć oczy.
Zakończyliśmy pielgrzymkę poranną Mszą, w której złożyliśmy przyrzeczenie, iż będziemy co rok odwiedzać Jasną Górę, by nabrać siły na dalsze zmaganie się ze słabościami i niepewnościami. Pamiętajmy, że tylko w Bogu odnajdziemy spokój i siłę. Jedziemy?

Aleksandra Kozieł
..........................................................................................................................................................................

-Czy oni wszyscy jadą do Zakopanego?- Z trwogą w głosie padło pytanie na Dworcu Warszawa -Wschodnia.

-Obawiam się, że tak. Teraz trzeba tylko mieć jakieś miejsca siedzące.

-Hmm...To chyba nie wyjdzie.

-Ojej, to chyba któregoś z naszych chłopaków śpiwór.

Rozmowa kilku realistek pilnujących bagaży, w trakcie podstawiania pociągu nocnego zmierzającego do Zakopanego. Widok był dosłownie nie z tej ziemi. W tym miejscu należy pozdrowić męską część załogi, która odważyła się walczyć o miejsca siedzące dla grupy z Karolkowej.

Bagatela...ponad 13 godzin jazdy, ludzie siedzący na podłodze, bagaże (i co ciekawsze) ludzie podwieszani od dołu półek, w celu przejścia, a raczej (dosłownie) przefrunięcia z punktu A do punktu B. Niestety niektóre próby kończyły się niepowodzeniem w postaci upadku na śpiącą osobę w pozycji co najmniej ciekawej.

Radość na widok napisu „Zakopane” (przynajmniej w moim przypadku) zrekompensowała jazdę w interesujących warunkach, która niewątpliwie ułatwiała poszerzenie znajomości z sąsiadem stacjonującym między wejściem do wagonu, a korytarzem prowadzącym do wejścia pociągu.

Hasło: jedziemy na „Sobiczkową” było długo oczekiwanym zdaniem przez nas (goszczących przez 1,5 godziny przy kasie biletowej w Zakopanem).

Kąpiel, Msza, czyli regeneracja sił umożliwiły nam wycieczkę na najwyższy szczyt, jakim są niewątpliwie Krupówki (Ha, ha), nastąpiło wówczas rozdzielenie grupy na części, w celu spożycia pseudo- obiadu.

Brzdąkanie na gitarach, fałszowanie piosenek, jakie tylko znaliśmy oraz plany na następny dzień- tak upłynął dzień i wieczór dnia pierwszego w stolicy gór.

Sarnia Skała, Kalatówki i pustelnia Św. Brata Alberta; Dolina Chochołowska i Grześ; Dolina Kościeliska oraz Smreczyński Staw, Wąwóz Kraków i na końcu jaskinia Smocza - to udało nam się (w podziale na bardziej kameralne grupki) odwiedzić radością i jednocześnie kiełkującą myślą w głowach: „Jak dostaniemy się do Warszawy?”

Wyjazd, pomimo małej liczby dni, można ocenić za jak najbardziej obfity w wyjścia w góry- potęgę i piękno, śmiech oraz (kultowe już) naleśniki.

Cóż można rzec więcej- więcej takich pomysłów, więcej takiego humoru i więcej pociągów podstawianych przez PKP w okresie zwiększonej ilości podróży przez ludzi. W tej chwili należy bić pokłony

do władz PKP, za pomysłowość i kreatywność w wymyślaniu reklam, które mają na celu zaoferować dobrą jakość podróży. Jednak na pewno można rzec (dosłownie), że atmosfera była baaaarrrdzo gorąca.


Aleksandra Kozieł

niedziela, 30 marca 2008

Tułam się...Tak jak On...Tak jak On...

Kosmos pająka zdmuchnięty przez dziewczynkę...

ECHO...ECHO!

A teraz wytęż wzrok i przysięgnij, że mnie znajdziesz...



...............................................................................................................................................................................


Mister Budzyński, jesteś Pan świetny.

niedziela, 23 marca 2008

Ola-filozofka!

Kolejny artykuł...

„Zmartwychwstał Pan i żyje dziś, blaskiem jaśnieje noc! Nie umrę, nie, lecz będę żył, Bóg okazał Swą moc!” Tak! Nasz Zbawiciel połamał jarzmo śmierci! Dziś radujemy się wszyscy, ponieważ Jezus Chrystus z martwych powstał, by pokazać, iż jest Bogiem, który przyszedł zbawić każdego z nas. Ten, który trzyma każdego z nas za rękę, byśmy nie osunęli się w Szeol, Ten, który wydobywa każdego z nas z dołu śmierci, woła do nas, abyśmy zaufali tylko Jemu.
Wielka Noc, Noc pełna radości i wiary. Jesteśmy pewni, że Chrystus naprawdę zmartwychwstał!
Powróćmy jednak do kart Starego Testamentu. Pascha (hebr. פסח - Pesach, 'przejście') jest świętem żydowskim obchodzonym na pamiątkę wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej. Cofnę się na chwil kilka do czasów niewoli, by przypomnieć to zagadnienie. Gdy faraon nie zgadzał się na uwolnienie Hebrajczyków, Bóg zesłał na Egipt Dziesięć Plag. Ostatnia z nich była najcięższa: śmierć każdego pierworodnego w całym Egipcie. Poprzedniego dnia Mojżesz nakazał Izraelitom, aby pokropili framugi drzwi krwią baranka. W nocy Anioł Śmierci przechodził przez ziemię egipską uśmiercając pierworodnych. Gdy widział krew, wiedział, że dom zamieszkiwany jest przez Izraelitów i pomijał ten dom. Tuż po rozpoczęciu dziesiątej plagi, faraon zgodził się, by Izraelici opuścili Egipt. Uczynili to w takim pośpiechu, że ciasto, które przygotowywali na chleb, nie miało czasu, aby urosnąć. Wyszli więc w tę noc z Egiptu z ciastem niegotowym, z którego można było zrobić tylko cienki placek – macę. W Pesach– święto upamiętniające cudowne uwolnienie Izraelitów z niewoli egipskiej – było ofiarowanie jagnięcia. W trakcie uczty wspominano wielkie przejście i na znak pamiątki oraz solidarności z przodkami, którzy wybrali postną macę, a nie chleb, do którego mieli dostęp w niewoli egipskiej, spożywali właśnie macę w trakcie wieczerzy. Chleb jest również zanegowaniem kultu śmierci: proces działania drożdży jest przecież procesem rozkładu martwej substancji organicznej, a śmierć była obsesją kultury egipskiej.
Po nakreśleniu minionych wydarzeń, pragnę powrócić do dalszego rozważania aktualnej chwili.
Sama Liturgia Wigilii Paschalnej- czyli Liturgia Światła- odbywała się po zmierzchu w sobotę, a kończyła przed świtem niedzieli. Kapłan święci ogień, od którego podpala się Paschał. Ogień z Paschału niesionego przez kapłana jest symbolem Jezusa Chrystusa, który rozprasza mroki pełne niepokoju. Skierujmy swoją uwagę na krótką chwilę do samego symbolu światła- od najmłodszych lat kojarzy nam się z bezpieczeństwem i dobrem. Oświetla to, czego nie widzimy, dzięki czemu nic nie kryje się przed naszym wzrokiem. Radosna Światłości, Prawdziwa Jedyna Mądrości! Tą Mądrością jest Jezus Chrystus, do którego krzyczmy: Światło, prowadź mnie! Tego dnia również jest śpiewany „Exultet”- pieśń pochwalna. „Raduj się, ziemio, opromieniona tak niezmiernym blaskiem, oświecona jasnością Króla wieków!” Te słowa nie wymagają żadnego komentarza.
W tym dniu dokonuje się Sakrament Chrztu Świętego. Katechumeni po długich przygotowaniach, zostali zanurzeni w wodach chrztu, dzięki czemu zostali oczyszczeni z grzechów i od tej chwili mieli udział w zwycięskim powstaniu Jezusa. Pamiętajmy, że przez Swoją śmierć zniweczył naszą śmierć i zmartwychwstając przywrócił nam ŻYCIE.
Chrzest powoduje obmycie ze śmierci, czyli z grzechów, przez które upadamy każdego dnia. Chwila obmycia, równoczesnego zanurzenia się w Śmierci Jezusa, jest momentem uwolnienia się od dotychczasowych upadków.
Rezurekcja- czyli poranna Msza z procesją, która przez bicie dzwonów ogłasza wielką radość, wprowadza nas w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego. Na nowo cieszymy się z triumfu Życia nad śmiercią.
Niegdyś Liturgia Paschalna miała początek w sobotni wieczór- Wigilia Liturgii Paschalnej, a kończyła (tak jak wcześniej wspomniałam) w niedzielny poranek przynosząc radość ze Zmartwychwstania. W obecnej dobie dzieli się całą uroczystość na 2 części. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ tylko wtedy, gdy uczestniczymy w całości, możemy rzeczywiście przeżywać każdą chwilę krok po kroku.
Pomimo niuansów, które napotykamy wraz z ciągłą zmianą świata, pamiętajmy, że: „Zła nie będzie już! Powiedzcie to ubogim, grzesznikom- nie lękaj się! Dzisiaj Pan wyciąga Swoją rękę. Dzisiaj Pan otwiera tobie drogę. Krzykną z radości języki niemych, otworzą się dziś oczy ślepych!”
To jest chwila dla Ciebie i dla mnie, abyśmy potrafili prawdziwie cieszyć się z naszego życia wiecznego. On udowodnił, że nie umrzemy, ale żyć będziemy w wiecznej chwale Boga Ojca!
On również przez z martwych powstanie mówi nam, abyśmy nie pokładali ufności z książętach, ponieważ na nich zawodzimy się, a cierpienie rozrywające nas od środka powoduje tylko niechęć do następnego poranka w czasie którego musimy zmierzyć się z dalszym bólem. On podtrzymuje nas, gdy jesteśmy popychani przez dziki tłum.
W Nowym Testamencie teksty nawołują nas do oczekiwania i spełniania napomnień Jezusa Chrystusa. Mówi On w ostatnim rozdziale Ewangelii wg św. Mateusza: „A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.” Nie jesteśmy sami, dlatego też miejmy odwagę w podążaniu za Jezusem, który zgładza wszelką nieprawość.
Głośmy w mocą: „Zwycięstwo pochłonęło śmierć, więc i my zwyciężamy, bo Zmartwychwstał nasz Pan! Radujmy się bracia!”

Aleksandra Kozieł




I jeszcze słów kilka...

„On przez Swoją śmierć zniweczył śmierć naszą i Zmartwychwstając, przywrócił nam życie!"

Esencja naszej wiary- Chrystus prawdziwie Zmartwychwstał, Alleluja!
Życzę siły i wytrwałości w drodze przez życie, z pieśnią na ustach, wychwalającą dzieła Pańskie. Życzę również, aby chwile spędzone w tym Wielkim Tygodniu spowodowały, że każdy z nas zatrzyma się i zastanowi nad wielkim Darem, jakim jest niewątpliwie Życie Wieczne. Pamiętajmy, że On jest Światłem, On prowadzi przez świat bezpiecznie i z troską o każdego z nas. Pokładajmy w Panu ufność, ufajmy Jego Słowu. Popchnięty człowiek zawsze znajdzie oparcie w Panu, który jest Ostoją i Ojcem.

„Zbudź się, o śpiący i powstań z martwych, a zajaśnieje Ci Chrystus." (Ef. 5,14) - Ślę życzenia powstania z dołu śmierci, bólu, cierpienia, ale nie samemu- to On pomoże Ci powstać.

sobota, 15 marca 2008

Coś tam i artykuł

2Tm2,3 "Dementi" i  Lao Che "Gospel" non stop.

"Powróć, duszo moja, do swego pokoju..."

"Nad rzekami Babilonbu usiedliśmy, aby płakać, wspominając 
zawsze Ciebie, Jeruzlaem, Jeruzelm!
Ja miałbym śpiewać pieśń Pana w obcej ziemi, jeśli bym o Tobie zapomniał, niech uschnie moja ręka!"

Ostatni mega egzamin zaliczony na bdb!
Może polubię Historię Sztuki...

Za tydzień Liturgii Światła... W sobotnią noc będziemy świętować Paschę...
Za tydzień będziemy krzyczeć: Zmartwychwstał Pan!

Jutro koncerrrrto! Akustyczny Tymoteusz- może być piękniej?

A póki co- mój artykuł z marcowego numeru.

Warszawska Wola, ul. Karolkowa 49, kościół Św. Klemensa Dworzaka, Zgromadzenie Ojców Redemptorystów oraz Zakon Sióstr Służebniczek Dębickich. Słowa charakteryzujące naszą Świątynię, w której odbywa się tak wiele uroczystości. Miejsce łączące nieznanych sobie ludzi w jedną Wspólnotę.
Szczerze mówiąc, ilekroć przechodziłam jeszcze kilka lat temu obok tego miejsca, nie widziałam w nim niczego szczególnego. Co więcej, starałam się je omijać wielkim łukiem- uważałam je za niegodne mej osoby. Z biegiem czasu, zaczęłam poznawać ludzi będących w parafii, pracujących w niej konsekrowanych.
Pierwszy kontakt- przygotowania do przyjęcia sakramentu bierzmowania- i wtedy właśnie „zostałam złowiona” przez klimat panujący między ludźmi trwającymi w Bogu. Z początku czułam się dziwnie, bo przecież nie tak dawno uważałam się za „alfę i omegę” w kwestiach mojego życia, a Bóg nie był mi potrzebny.
Pierwsze kroki czyniłam w kameralnej Wspólnocie Młodzieżowej, następnie zostałam zaproszona na „tylko jedną” próbę scholi- na Dzień Chorych- dokładnie 2 lata temu. (Moja mała rocznica obecności w scholi). I tak zostało do dzisiaj.
Niewątpliwie świętem naszej parafii jest 15 marca, kiedy to obchodzimy Odpust Parafialny. Kościół wówczas jest pełny nie tylko ludzi, ale również wypieków piekarzy- którzy mają za swego patrona właśnie Św. Klemensa. Można zażartować, że wówczas nasza świątynia jest tak zapełniona, bo to właśnie zapach pieczywa przyciąga nawet najdalszych parafian. Na pewno jest to dzień jedyny w swym rodzaju. Patrzę również przez pryzmat osoby, która uczestniczy w przygotowaniach ubogacenia Liturgii śpiewem. Muszę przyznać, iż posługa, którą czynię wraz z innymi osobami, dostarcza mi wiele radości oraz siły. Zdanie: „Ten, kto śpiewa 2 razy się modli, a ten, kto fałszuje 3”, jest prawdą. Znowu przytoczę własne doświadczenie z przeszłości- pamiętam, gdy zebrałam się w sobie i poszłam pierwszy raz na uroczystość, na której schola pomagała ludowi śpiewać. Sama inaczej podeszłam do śpiewu liturgicznego. Śpiew ubogaca Liturgię, modlimy się wyśpiewując hymny Bogu, nasze usta wymawiają słowa z Biblii, głosimy prawdy naszej WIARY.
Niestety w dzisiejszej dobie unikamy śpiewu, zatracamy się w elektronice, wstydzimy się naszych naturalnych głosów- a przecież to jest Dar Boga. Nic, co dał nam Ojciec, nie jest powodem do wstydu.
Kolejnymi chwilami, gdzie stajemy się naprawdę dużą wspólnotą są: Triduum Paschalne, Rezurekcja oraz Pasterka. Cieszę się, że wtedy widzę tak wielu ludzi należących do tego samego Kościoła, co ja. Cieszy mnie to oraz jednocześnie smuci. Smuci dlatego, że tylko na większe uroczystości wielu z nas przypomina sobie o takiej „instytucji” jaką jest Kościół. Powinniśmy zastanowić się nad tym. Problem jest złożony, ale głęboko wierzę, że jest jak najbardziej do przeforsowania. Musimy tylko chcieć!
Przeskakując na inny aspekt naszej Wspólnoty, chciałam przytoczyć chwilę przekazywania sobie znaku pokoju. Często podchodzimy do siebie zbyt ostrożnie, a znak pokoju, który za czasów Katechumenów był „Pocałunkiem Pokoju” będącym tuż po Modlitwie Wiernych. Bracia ze wspólnoty przekazywali sobie pocałunek, w którym wyrażali miłość do Chrystusa jak i do siebie. Przecież w każdym z nas mieszka Zwycięzca Śmierci. Nie mam na myśli tego, byśmy rzucali się sobie na szyję, lecz abyśmy okazali sobie serdeczność i ciepło- przecież jesteśmy braćmi i siostrami oraz dziećmi Ojca. Jesteśmy rodziną w Chrystusie!
Niepokoi mnie również fakt anonimowości w naszej świątyni. Nie bójmy się angażować w różne przedsięwzięcia! Często padają słowa: „Nie ma ludzi w naszym kościele.” A przecież to nieprawda! Jest nas wielu! Powinniśmy dbać o Miejsce w którym spotykamy się na Eucharystii z Bogiem- Ostoją i Ojcem. Ja ten „rozdział” też „przerabiałam”- tak jak wcześniej napisałam, czułam odpychający chłód. Dlaczego? Bo sama sobie wyrobiłam taka opinię. Nie znałam „Klemensa”, więc wolałam przybrać postawę obronną. Z każdą godziną spędzoną tutaj, czułam ciepło w sercu- choć nie zawsze było lekko i przyjemnie. Pamiętajmy jednak, że każdy z nas ma inny charakter, przyszedł z innego miejsca, z innego kontekstu, jest na innym etapie, a jednak Ktoś chciał, byśmy TU wszyscy RAZEM mogli się spotkać.
Zachęcam Was do radosnego i odważnego śpiewu Panu, ponieważ wtedy nasze serca krzyczą słowa pełne chwały do Boga. Zwróćmy również uwagę na przekazy mówiące nam, że wyznawcy Jezusa Chrystusa ginęli z pieśnią na ustach. Dodawała ona im odwagi, pełniła właśnie formę modlitwy, przedstawiała esencję naszej wiary. Zapraszam Was również do angażowania się w życie NASZEJ parafii. Zupełnie inaczej wygląda spotkanie chóru w liczbie 10 osób, a inaczej, gdy jest nas 20! Przełamujmy bariery oraz lęki. Tam, gdzie działa Chrystus spotyka nas Miłość wzajemna i Dobroć!

Aleksandra Kozieł

poniedziałek, 11 lutego 2008

KKB, Z głową na karabinie

Nocą słyszę, jak coraz bliżej
drżąc i grając krąg się zaciska.
A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży,
wyhuśtała mnie chmur kołyska.

A mnie przecież wody szerokie
na dźwigarach swych niosły płatki
bzu dzikiego; bujne obłoki
były dla mnie jak uśmiech matki.

Krąg powolny dzień czy noc krąży,
ostrzem świstrząc tnie już przy ustach,
a mnie przecież tak jak i innym,
ziemia rosła tęga - nie pusta.

I mnie przecież jak dymu laska
wytryskała gołębia młodość;
teraz na dnie śmierci wyrastam
ja - syn dzieki mego narodu.

Krąg jak nożem z wolna rozcina,
przetnie światło, zanim dzień minie,
a ja prześpię czas wielkiej rzeźby
z głową ciężką na karabinie.

Obskoczony przez zdarzeń zamęt,
kręgiem ostrym rozdarty na pół,
głowę rzucę pod wiatr jak granat,
piersi zgniecie czas czarną łapą;

bo to była życie nieśmiałość,
a odwaga - gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.



Jakieś zawirowania.

sobota, 9 lutego 2008

Wielbię...

Bombonierka



Linoskoczek



Pejzaż horyzontalny



Znów wędrujemy




Grzegorz T.

Coś dodać? Po co?

środa, 6 lutego 2008

Nie żyć to nie mieć nic, by powiedzieć!

"Przychodzi czasami do głowy ta myśl, że
można by tak zacząć inaczej żyć..."


Maaaaaaaaaaaaam plaaaaaaaaaaaan!
(Karpacz 2004)

Jeżdżąc po cudnym mieście- jakim jest niewątpliwie
Warszawa, jestem świadkiem wielu ciekawych i
niebywale zatrważających sytuacji. Często czuję, iż
wewnątrz swej osoby przeżywam WELTSCHMERZ.
Tak, ból istnienia. Dotykał bohaterów romantyzmu,
dotyka również mnie. Może mamy coś wspólnego
-niewątpliwie!

Będąc m.in. po drugiej stronie Wisły- w okolicach dworca
Wileńskiego, widzę inną mentalność jednostek ludzkich.
Co więcej, słuchając mimowolnie dywagacji "lasencji i
menów" aż żal mi serce ściska. Czemu oni tacy są? Czemu
wszystko sprowadzają do kolejnej "impry", na której
to jakiś gostek nie zdążył do toalety? Tudzież mają 
"zajawkę" z tego, iż jakaś panna urżnęła się za pomocą
"tylko" 5 "browców".

Kolejną sceną, która doprowadziła mnie do stanu apatii
była rozmowa również dziewczyny z chłopakiem. Rozmawiali
o tym, że właśnie przepili pieniądze na książki tegoż młodego
mężczyzny na studia.

...Zrezygnowałam....

Co mnie najbardziej boli? To, iż dziewczyny naprawdę nie
szanują się. Faceci traktują je jak jakieś "towary", a one nawet
nie zadają sobie trudu pokazania swemu "wielbicielowi" iż ich
wartość nie jest obliczana za pomocą kolejnej torebki od
Wietnamczyka.
Boli mnie również fakt, że (o zgrozo) młodym ludziom nie jest
blisko do szkoły. Po co uczyć się poprawnej polszczyzny? Po
co w ogóle się uczyć?
Dobija mnie sprawa ich płytkiego myślenia. Głębsza refleksja
nie wchodzi w grę. Bo po co?

Oczywiście można orzec, że jestem straszliwą intelektualistką,
panienką, która krzywdzi wszelką społeczność i ocenia wg.
ilorazu inteligencji. A jej miernikiem jest duża ilość przeczytanych
książek i studiowanie na państwowych uczelniach.
Nie, ja staram się nie oceniać. Mnie tylko mrozi takie zachowanie.
Znam ludzi niewykształconych, ale niezwykle wartościowych.
Ich wnętrze jest doprawdy piękne!

Przykre jest to, że młody człowiek nie potrafi wyrazić czegoś
w zdaniu złożonym. Stosuje przy tym różne terminy uznawane
powszechnie za niezbyt ładne.

"-Kto cię tak sprał?
 -Mnie? Nikt mnie nie bił!
 -To skąd masz taki ślad na twarzy?
 -Powiem ci tylko, że uderzył mnie ze 2 razy....
-Yhym
-Ale, ale ja oddałem mu....no z 10 razy!"

Eh, smutne!
__________________________________________________________________

"Jutro idziemy do kina"

Korzystając z niedzieli, włączyłam sobie film o nazwie jak
wyżej. Obejrzałam 2 razy.
Zapamiętałam najlepiej słowa: "Jak skakać, to z
samego szczytu!
"; "Jesteśmy nieśmiertelni!"
Cóż, konwencja filmu zaskoczyła mnie negatywnie.
Były perełki, które zauroczyły mnie. Na pewno postać
Piotra urzekła mnie całkowicie. Jego niewinność, powaga,
 delikatność, a zarazem stanowczość zauroczyły mnie.
Szukałam idei tego przedsięwziecia i pomyślałam, że
producenci chcieli pokazać życie intymne młodych chłopaków
z rocznika witającego ten świat w Niepodległej już Polsce.
Pragnęli pokazać katastrofizm, ich walkę o lepsze dni, których
nie doczekają, jak również ich poszukiwanie miłości, która będzie
dodawała siły na przyszłość. Aby widzieli sens obudzenia się,
w celu walki z wrogiem twarzą w twarz. Choć i tak sądzę, że
mieli bardzo rozbudowany element patriotyzmu w swoich
sercach (tego teraz nam brakuje).
Szkoda, że ukazali mimo wszystko w taki sposób ich "dzień
codzienny", choć zapewne na regularne czytanie poezji nie mieli
czasu w koszarach.
Jako że jam idealistka, zwracam jak zwykle na ten aspekt uwagę.

Może jak obejrzę trzeci raz, odkryję jeszcze coś innego.

___________________________________________________________________

Pochylam się nadal nad Baczyńskim. Zagłębiam się
tym razem w kwestię katastrofizmu. Jestem w trakcie
pisania kolejnej pracy- tym razem dla siebie. Tym razem
tylko do wglądu zaufanym osobom. Tym razem przebijając
poglądy autora książki. Tym razem będąc niepokorną Olą,
która rozumie pojęcia przywoływane przez p. Stabro jako
sprzeczne z ideą wierszy Krzysztofa.

Znów tysiąc pomysłów na przyszłość. Znów plany, plany, plany.
Znów niepokorne myśli. Ale nie niepokoje.

Z tego miejsca chciałam jeszcze raz przesłać podziękowania
za ciepłe słowa od Moniki M. Co do komentarzy- zastanawiam
się, jak napisałam w mejlu.

Dziękuję przyjaciołom i nieprzyjaciołom.
Za inspiracje, cierpienie, uśmiech, chwile słabości,
poczucie beznadziejności, radość, zadane rany,
uszczypliwości, pomoc... I za to, że po prostu są.

W przeciwnym wypadku byłoby nudno.
A ja nie grzebałabym w sobie starego człowieka.


Tyle.

niedziela, 3 lutego 2008

Artykuł z lutego 2008r.

„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”- te słowa wypowiada kapłan, posypując nasze głowy popiołem w Środę Popielcową. Dzień ten stanowi początek Wielkiego Postu. My, jako wyznawcy Jezusa Chrystusa mamy za zadanie jak najlepiej przygotować się do największej dla nas uroczystości, czyli PASCHY.
Należy się jednak kilka słów, tytułem wstępu. Rozmawiając z ludźmi, dowiaduję się, iż bezkonkurencyjnym świętem jest Boże Narodzenie, które nie tak dawno obchodziliśmy. Jako że łatwo nie ulegam zniechęceniu, pytam dalej: „czemu tak sądzisz?” Otrzymuję odpowiedź: „one są magiczne, piękne, śnieg, choinka- a pod nią prezenty, kolacja z najbliższymi.” W tym momencie czuję, że mój puls się podniósł, a pytany dziwi się mojej reakcji. Tutaj, drodzy należy zadać pytanie. Co my właściwie świętujemy? Czy prezenty? Czy święta, które nie mają nic wspólnego z „magią” rozumianą jako działalność sił nadprzyrodzonych? Zastanówmy się porządnie. Rzeczywiście Wielkanoc nie jest tak rozreklamowana (jeszcze- prawdopodobnie za lat kilka handlowcy zatopią nas pomysłowością rozpowszechnienia króliczków i kurczaków z niespodziankami umieszczonymi niewiadomo gdzie) jak Dni Narodzenia Pańskiego. I dobrze! Nie straciliśmy jeszcze z pola widzenia tego, co jest esencją naszej wiary. Przypomnijmy sobie słowa, które wymawiamy w niedzielę „Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo.” Tak, jest to pamiątka wydania się Jezusa Chrystusa za każdego z nas! Za Ciebie i za mnie! Czy znamy większy dowód Miłości? Sam Bóg wydal się za nasze Zbawienie. Obchodzimy pamiątkę Jego Zmartwychwstania- czyli tego, co jest siłą naszego życia. Wierzymy głęboko w to, że nie umrzemy, nie zostaniemy na dnie. Dlatego chrześcijanie nie boją się śmierci- Czekając na śmierć, czekamy na PRAWDZIWE życie. Czy istnieją bardziej optymistyczne słowa na przyszłość? Nie! Dlatego potraktujmy poważnie dni przybliżające nas do Paschy.
Powracając jednak do samego początku Wielkiego Postu, w Środę Popielcową rozważamy kruchość naszego życia tu- na ziemi. Pierwszy dzień 40 dniowego Postu powinien nasuwać refleksje, dotyczące naszego dotychczasowego życia. Obowiązuje tego dnia post ścisły.
Kościół pomaga nam przeżyć cały ten czas w duchu powagi i pokuty. Rekolekcje, które zwalniają nasz szybki chód dnia codziennego uświadamiają, że priorytetem jest duchowa relacja Boga z każdym z nas, a nie spacer po centrum handlowym z rodziną. Musimy zrozumieć, iż Bóg oddał swego Syna za nas- ludzi, nie jest to zwykłe wyrzeczenie. Kto z nas potrafiłby to uczynić? Zapewne nikt.
Dominującym kolorem w Świątyniach jest fioletowy, z niedzielnej Eucharystii znika Hymn „Chwała na wysokości Bogu”, zamiast radosnej aklamacji "Alleluja" śpiewamy aklamację "Chwała Tobie, Królu wieków" albo "Chwała Tobie, Słowo Boże".
Niedziela Palmowa zaś rozpoczyna Wielki Tydzień, w którym obchodzi się pamiątkę Męki śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Tego dnia wspominamy wjazd Pana Jezusa do Jerozolimy, dla dokonania paschalnej tajemnicy Męki i Zmartwychwstania. Święcimy palmy i uczestniczymy w procesji. Triduum jest najważniejszym okresem, który bezpośrednio wprowadza nas w dni męki Chrystusa. W Wielki Czwartek obchodzimy wspomnienie ustanowienia Eucharystii oraz Kapłaństwa. Tego dnia jest odprawiana Msza w katedrze, zw. Mszą Krzyżma- podczas niej poświęcane są nowe oleje przeznaczone do namaszczeń przy udzielaniu sakramentów. Kapłani odnawiają przyrzeczenia kapłańskie, dokonuje się również obrzęd obmycia nóg 12 mężczyznom.
Wielki Piątek oraz Wielka Sobota są dniami bez sprawowania Najświętszej Eucharystii. Wielki Piątek jest czasem głębokiej żałoby, obowiązuje post ścisły. Natomiast Wielka Sobota jest przedostatnim dniem Wielkiego Tygodnia, poprzedza ona święto Zmartwychwstania. Wówczas jest możliwość skorzystania z Sakramentu Pokuty.
Dniem, na który wszyscy z radością w sercu czekamy jest Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego. Wierni zbierają się na Rezurekcję (resurrectio, łac. zmartwychwstanie). Jest to najbardziej radosne Święto, ponieważ dokonuje się zmiażdżenie śmierci przez życie. „Zwycięstwo pochłonęło śmierć, więc i my zwyciężamy, bo zmartwychwstał nasz Pan! Radujmy się bracia, jeśli dzisiaj się kochamy! Radujmy się siostry, jeśli miłujemy się!”
To On pokonał śmierć i strach! Dlatego z wielką radością oczekujmy na Paschę- święto, które mówi nam, abyśmy nie bali się przyszłości, bo w Bogu jest ona zapisana- a jeśli w Nim, to jest ona największym dobrem. On jest naszym Światłem, które nas prowadzi zawsze do celu i bezpiecznie. ON połamał jarzmo, które uciskało i zabijało!
Zapraszam Was wszystkich i każdego z osobna, abyście uczestniczyli w rekolekcjach, we wszelkich uroczystościach w okresie Wielkiego Postu, bo dzięki nim będziecie jeszcze lepiej przeżywać każdy dzień przybliżający do Nieba. Zachęcam również do pochylenia się nad Pismem Świętym. Wielką radość oddaje Psalm 118 (117).
Na koniec przytoczę fragment tekstu z piosenki Arki Noego: „Nic nie widać, kiedy gasną światła wszyscy czekamy to niezwykła Pascha! To jest noc! Niezwykłanoc [sic], tej nocy zobaczymy Zmartwychwstania moc! Hip, hip hura, Alleluja!” Życzę Wam, siły i wytrwałości, abyście radowali się jak te dzieci śpiewające z wielką wiarą i miłością o Jezusie Zmartwychwstałym.

Aleksandra Kozieł