piątek, 30 listopada 2007

150 SH!


"150 SH to właśnie my!
Z bordowego szczepu się wywodzimy, imię Alka dumnie
nosimy!(...) Kochane Skautki to właśnie my!(...)
Bo my jesteśmy harcerkami!"

To piosenka naszej drużyny(zarówno piosenka jak i drużyna
 są już martwe). Pamiętam, jak uczyłam się jej na obozie,
i czułam wielką dumę z tego, że noszę bordową chustę.
Przecież moja Mama też była w tej samej drużynie, co ja.
A Jej drużynową była moja nauczycielka polskiego z podstawówki.
Czułam wielką odpowiedzialność na sobie, by pokazać, że jestem
godną noszenia munduru przy p.Gałeckiej. Jakikolwiek komplement
z jej ust pod moim adresem, powodował, że unosiłam się nad
ziemią z radości. A ja orzekła na Biegu Śladami Alka,
że "Koziełówna to stara harcerka jest, jej by tu nie było?",
wówczas pomyślałam: "ojeej!" Potrafiłam tylko uśmiechnąć się
nieśmiało, wiedziałam, że mam wypieki na policzkach.

"A ja cóż, włóczęga, niespokojny duch, ze mną można tylko
pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko. Jaka 
epoka, jaki rok, jaki miesiąc, 
jaki dzień. I jaka godzina, kończy się, a jaka zaczyna."

"Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz,
cudne manowce!"

SDM kojarzy mi się właśnie z tymi latami, w czasie
których latałam w
mundurze... czy po mieście, czy po lasach...nie było
większego
znaczenia dla mnie. Buty zawsze
musiały być wypolerowane i czyściutkie, wywijki śnieżnobiałe, getry wywinięte z odpowiednią ilością bordowego
materiału, mundur wyprasowny, chusta porządnie zawiązana,
nie wystająca za bardzo zza kołnierza, wszelkie guziki zapięte,
a rogatywka włożona w poprawny pagon.

Obozy harcerskie! Dziś trzymałam w ręku swój krzyż harcerski, wyjęłam pas mundurowy. Wspomniałam wartę nocną na której odwiedziłyśmy z 
koleżanką podobóz męskiej drużyny "Młody Las".
Ja wpierniczyłam się w stojak z menaszkami, zgubiłam 
gwizdek, ale odnalazłam, po kilkuminutowych poszukiwaniach 
po omacku. Wlazłyśmy do namiotu komendy, pogadałyśmy,
po czym doszłyśmy do wniosku,
że należy podreptać po całym obozie, bo niedługo kończy
nam się warta. Następnego dnia chłopaki ustawiali sobie
menaszki na stojaczku.

Dlatego mam plan, jaki mam. Dziś koleżanka powiedziała
mi: Olka, jaja sobie robisz! Nie żartuj! Co ty gadasz?
No przestań mnie wkręcać!

Ale ja mówiłam serio.

Dziś czeka mnie Nocny Maraton Filmowy- filmy polskie. "Hania",
"Sztuczki", "Wszystko będzie dobrze" i "Testosteron".
Ta ostatnia pozycja trochę mnie nie rajcuje. Najwyżej wyjdę
wcześniej i zdążę przespać godzinkę w domu.

czwartek, 22 listopada 2007

Nie wiesz nawet jak cenny jesteś w moich oczach!

POWIEDZCIE ZALĘKNIONYM W SERCU
POWIEDZCIE DZISIAJ TO UBOGIM
WASZ BÓG PRZYCHODZI WAS UWOLNIĆ
WASZ BÓG PRZYCHODZI BY WAS ZBAWIĆ

NIE LĘKAJ SIĘ, NIE LĘKAJ SIĘ
JA ZAWSZE BĘDĘ Z TOBĄ


PRZYCHODZI SZUKAĆ, TO CO ZGINĘŁO
ZBAWIA GRZESZNIKA, A NIE POTĘPIA

NIE WIESZ NAWET JAK CENNY
JESTEŚ W MOICH OCZACH

Tymoteusz i wszystko jasne. 

Odważyłam się.

Słowo: "Odwagi" powtarzałam sobie cały czas. Liturgia była świetna. Pierwszy raz COŚ
 takiego widziałam na oczy. I cieszę się, że nie stchórzyłam. Słowa nie oddadzą całego piękna.
Utwierdziłam się w słuszności chadzania na katechezy. Choć kilkakrotnie chciałam
zrezygnować. Pewnie będzie jeszcze wiele podobnych myśli. Nikt nie mówił, że będzie
łatwo. Dziś w rozmowach po liturgii, poczułam różnorodność tych wszystkich ludzi.
Wracając z jednym znajomym powiedziałam: Będzie to niepowtarzalne doświadczenie.
Każdy inny- inny wiek, różne zajęcia, inne podejście do życia, inaczej interpretuje zdania
niż ja. Nauczę się pokory. To nie żadna młodzieżowa oaza, czy coś w podobnym stylu. Odpowiedział mi: To prawda. Ale to dobry znak. Będzie 
ciężko czasem, ale warto, pamiętaj.

Pamiętam i nie zapomnę... Mam nadzieję.

niedziela, 18 listopada 2007

Chociaż każdy z nas jest młody
Lecz go starym wilkiem zwą
Strażnikami polskiej wody
Marynarze polscy są.

Morze nasze morze
Wiernie ciebie będziem strzec.
Mamy rozkaz cię utrzymać
Albo na dnie na dnie twoim lec
Albo na dnie z honorem lec.

Żadna siła żadna burza
Nie odbierze Gdańska nam.
Nasza flota choć nieduża
Wiernie strzeże portów bram

Dziś spędziłam na basenie 3 godziny. Trwa walka ze strachem. Uda się. Kiedyś musi. Muszę, chcę, pragnę.

piątek, 16 listopada 2007

"... Jeśli słyszysz jakiś podmuch z nieba,
jakiś wicher, który trzęsie drzwiami.
Posłuchaj to jest głos, który woła.
Wezwanie , by pójść daleko.

To jest ten, który powstaje,
w tym, który czeka,
w tym, który żywi nadzieję w miłości..."

Usłyszane wczoraj słowa musiały zostać przetrwawione we wnętrzu głównej zainteresowanej.


AMW nadal w głowie. Teraz aż huczy.

środa, 14 listopada 2007

Boso, ale w ostrogach!

14.11.2006r. Minął dokładnie rok. Pamiętam jak dziś tę noc. Kiedy dowiedziałam o 2 w nocy, że Dziadek odszedł. I nie chcę owej nocy zapomnieć. Nie chcę zapomnieć tego wieczoru, ostatniego wieczoru, gdy rozmawiałam z Nim. Choć gardło zaciska się niezależnie ode mnie, a w oczach pojawiają się łzy.

Jerzy Piersztel- ukochany Tata oraz zawsze tryskający humorem Dziadek. Dla nas wszystkich był człowiekiem pełnym prawdy. Często dawał upust nerwom, lecz było to spowodowane troską o bliskich. Znajomi i przyjaciele zapamiętają Go na zawsze z opowieści o wojsku. Tylko na Poznańskiej jedliśmy taki bigos, gulasz oraz flaki.
Ale Jerzy Piersztel to nie tylko znakomity kucharz czy też doskonały opowiadacz historii, to
przede wszystkim Człowiek przed duże „Cz.”, o wielkim i dobrym sercu. Ilekroć o coś się Go poprosiło, bez wahania udzielał pomocy. Potrafił poruszyć niebo i ziemię dla bliskich osób.
Honor i uczciwość stawiał na pierwszym miejscu. Jako warszawiak z krwi i kości powtarzał często: ”Pamiętaj, co by się nie działo, zawsze wychodź z twarzą ze wszystkich sytuacji. BOSO, ALE W OSTROGACH!” Te słowa dodawały ogromnej siły wewnętrznej. Teraz możemy odtwarzać już
tylko w myśli Jego charakterystyczny głos i ton, gdy wymawiał to zdanie.
Jerzy Piersztel, to także ulubieniec wszystkich zwierząt. Żaden pies nie potrafił przejść obok
Niego obojętnie bez pomachania ogonem czy też ewidentnym zaczepieniem do pogłaskania. Do tej pory znajome psy wyczekują Go, kiedy da im kawałek kiełbaski.
Pod zawsze dobrą miną skrywała się duża wrażliwość. Szczególnie mogliśmy to ujrzeć podczas choroby i po śmierci Jego Żony, a dla nas Mamy o gołębim sercu, Babuni oraz ukochanej Lidzi. Załamanie zapanowało nad Nim, jednak wiemy i głęboko wierzymy w to, że jest już ze swoją Lideczką, za którą tak mocno tęsknił.

Te słowa wypowiedziałam nad Jego trumną. Krzyczałam wtedy. Po raz pierwszy darłam się na cmentarzu. Wierzyłam, że słyszy. Moje pożegnanie na jakiś czas.
Nie powiedziałam "Żegnaj, Dziadziu", bo przecież spotkamy się tam- w lepszym świecie. Jeśli On był spokojny, to czemu ja mam bać się?

Jego Postać dodaje mi wiary w ten świat. Pomaga mi, jest obok mnie cały czas.

poniedziałek, 12 listopada 2007

"O śmierci, gdzie jesteś o śmierci?
Gdzie jest moja śmierć?
Gdzie jest jej zwycięstwo?
(...)
Jeśli z Nim umieramy,
Z Nim też żyć będziemy,
Z Nim śpiewać będziemy!"

http://www.camino-neocatecumenal.org/neo/CARISMAS/cantores/Cantos%20mp3/mp3%20es/Resucito.mp3

sobota, 10 listopada 2007


"Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć."

Zginęli za to, że byli Polakami. Cześć Ich Pamięci!

piątek, 9 listopada 2007

Irlandia 2007

Zamieszczam troszkę późno, ale zawsze, moją relację z sierpniowego wyjazdu to Ireland.

-Myślicie, że znajdziemy jakieś miejsca?- zapytała Ola, poprawiając jednocześnie biało- czerwoną tasiemkę.
- Pewnie, a jeśli nie, to na korytarzu położymy się!- odpowiedział Mateusz z „Focusem” w ręku.
-Założę się, że nie wszyscy dojadą na 10:00 do Wrocławia.- oznajmiła Lucyna bawiąc się swoją pomarańczową wstążeczką przyczepioną do walizki.
- Macie kartę NFZ-u? Bo ja nie wyrobiłem.- rzekł Daniel, poprawiając przy tym okulary.
Tak zaczęła się nasza wyprawa 5.08.07r. na dworcu Centralnym o godzinie 22:50. Pierwszy etap drogi osiągnęliśmy dojeżdżając następnego dnia rano do Wrocławia. Właśnie w tym mieście cała grupa polska miała spotkać się, w celu uzgodnienia poprowadzenia modlitwy porannej na VIII Międzynarodowym Spotkaniu Młodzieży Redemptorystowskiej oraz sposobu wykonania piosenki na „Eurowizję”. A miejscem docelowym całej delegacji było Limerick, miasto położone w zachodniej części Irlandii. Zielona wyspa przyjęła nas bardzo życzliwie. Choć pogoda musiała dać się we znaki. Ale od czego mieliśmy kurtki przeciwdeszczowe?
Inauguracja rozpoczęła się 8 sierpnia o godzinie 20:00. Chciałam zaznaczyć, że 50% grupy z Warszawy włączyło się w chór. Przez kolejne dni rozważaliśmy zdanie św. Alfonsa: „Pazzo per amore” („Szalony z miłości”). Święty Redemptorysta właśnie tak odbierał miłość Boga do człowieka. Stwórca nie wahał się oddać Swego Syna, by zbawić wszystkich ludzi. Miłość tą odkrywaliśmy na nowo przez pochylanie się nad takimi zagadnieniami jak: Żłóbek (zesłanie Jezusa Chrystusa na ziemię), Krzyż (nieograniczona miłość, przebaczająca każde przewinienie), Maryja (jako Matka szalonej miłości, wzór pełnej służby Bogu), Eucharystia (największy dar, zmartwychwstały Pan pragnący być zawsze z nami.) Jako uczestnicy kongresu odpowiadaliśmy sobie na pytanie: Jak być młodym i chrześcijaninem we współczesnej Europie? Swoimi refleksjami dzieliliśmy się w międzynarodowych grupach dyskusyjnych.
Codzienna modlitwa, katechezy w grupach językowych, nabożeństwo pokutne, Eucharystia- w tym wszystkim uczestniczyliśmy. Ale nie tylko, ponieważ organizatorzy zatroszczyli się zarówno o rozwój duchowy, jak i rekreację. Szereg warsztatów tanecznych, artystycznych, wykładów o misjach redemptorystów - to wszystko czekało na nas w kampusie uniwersyteckim. Zwiedziliśmy Limerick, odbyliśmy pielgrzymkę wszystkich delegacji, w jednej sali (ku memu wielkiemu zdziwieniu, że udało nam się zmieścić, ponieważ było ponad 650 osób) razem uczyliśmy się tańca irlandzkiego, a do kolacji przygrywała nam kapela wykonująca muzykę celtycką.
Spotkanie młodzieży było możliwością poznania ludzi z ponad 20 krajów świata, ich mentalności, sposobu patrzenia na wiarę, w przyszłość, postrzegania przez nich posługi redemptorystów. W czasie takich dni możemy dostrzec różnicę w poglądach. Możemy również poznać obywateli innych państw, jakimi są w rzeczywistości, a nie bezmyślnie posługiwać się stereotypami. Mamy możliwość propagowania i rozpowszechniania Polski w świecie, podszkolenia języków obcych (wówczas jesteśmy zmuszeni do używania go). Na każdym kroku napotykało się różnice myślenia w wielu sferach. Było trudno, jednak życie nie składa się tylko z miłych chwil. Na pewno takie doświadczenia wzbogaciły nas. Dowiedziałam się, że Niemcy nie lubią mówić na forum o swojej wierze, wspólnotę rozumieją jako intymną relację Boga i człowieka („twarzą w twarz”), a większe grupy, działające przy kościele nie mają charakteru wspólnotowego, w odróżnieniu od praktyk stosowanych przez Polaków. Bardzo długo toczyliśmy dysputy, ale nie doszliśmy do porozumienia. Pozostało mi tylko zaakceptować odmienne zdanie drugiej strony.
Zachęcam jednocześnie do uczestniczenia w Redemptorystowskich Dniach Młodzieży w Tuchowie, które odbywają się w trzecim tygodniu lipca.
Mam ogromną nadzieję, że za trzy lata spotkamy się co najmniej w takim samym składzie na Ukrainie. Póki co, na granicy polsko- ukraińskiej czeka się „tylko” kilka godzin. To jak, jedziemy?

czwartek, 8 listopada 2007

Frustracja, alienacja. Po co żyjesz?

Autobus pełny ludzi. Każdy z pasażerów dokądś dąży. Ma swój cel. Pewien człowiek
podchodzi do starszej kobiety i pyta: Przepraszam, dokąd pani jedzie? Kobieta
pewna siebie, odpowiada, że jedzie do swojej chorej siostry, ugotować jej obiad.
Ten sam człowiek pyta młodą dziewczynę: A ty? Dokąd jedziesz? Zmieszana 
lekko dziewczyna rzekła, że 
udaje się na uczelnię.Mężczyzna podszedł jeszcze do pana w średnim
wieku, zadał to samo pytanie. Zapytany bąknął, że wraca z pracy.
Tak, to jest klasyczny zapchany autobus jadący swoją typową 
trasą, przez główne ulice miasta. Odpowiedzi były normalne, żadnych
nowości wśród nich nie spotkamy.
Jednak, jeśli ten "dziennikarz" spytałby tych samych ludzi: Po co żyjesz?
Oni, pewni siebie, doskonale wiedzący dokąd zmierzają, często nie
potrafiliby odpowiedzieć na proste pytanie.

To jeszcze raz.

+Po co jedziesz?
-Do pracy
+Po co pracujesz?
-Mam rodzinę, dzieci, muszę je utrzymać. Muszę zarabiać 
pieniądze.
+Czyli teraz praca jest twoim sensem życia?
-W sumie tak. Żeby zagwarantowac godne warunki rodzinie.
+A jeśli wygrasz w totolotka? To co będzie twoim sensem?
-...

Gdybyśmy spotkali w owym autobusie osobę, która nie wie dokąd jedzie,
pomyślelibyśmy: Nienormalna. A czy jest to normalne, jeśli nie znamy
sensu własnego życia?

Alienujemy się. Ja się alienuję. Od wszelakich rzeczy, problemów, ludzi.
Byle tylko jak najdalej. Byle zapomnieć o spięciach z kolegą, niepowodzeniu w szkole, podwyżce mojego ulubionego serka.
Ewentualnie jakaś impreza. Bo przecież dobra impreza nie jest zła.
Daje to spełnienie? Może potrafi przytłumić na kilka chwil, ale nie
uleczy zranionego serca. Powraca z większą siłą. Przychodzi frustracja.
Wszystko nas denerwuje, nie radzimy sobie z niczym. Odczuwamy
bezsens wszystkiego. I po co żyjemy?
Właśnie. Po co?

Dzisiejsza katecheza dała mi bardzo do myślenia. Umieramy z
każdym dniem
. Nasze ciało umiera z następną dobą. Śmierć- coś realnego, namacalnego. Dotyczy każdego. Dotyczy również MNIE.
Grunt, to uzmysłowić sobie ten fakt. I może nie wpadać w panikę,
nie odliczać dni, nie iść do psychiatry, czy "chwytać dnia" bezrozumnie,
tylko zrozumieć. Umieramy tu, by żyć tam.
(Nie mam depresji, nie myślę o samobójstwie.)
Wracając wieczorem do domu, obserwowałam otaczających mnie
ludzi. Czułam się dość dziwnie. Powiedziałam w duchu:"Tu realny
 świat nie ma żadnych szans." Zauważam to bardzo często. Dlatego
mawiam, że idąc na dwór, powinnam brać zeszyt i notować swoje
spostrzeżenia. Tyle myśli w głowie- tyle pomysłów na książkę
(myślę o niej od dłuższego czasu).

środa, 7 listopada 2007


Znowu nadeszła myśl: Do Skandynawii! Aaa! Na uczelni chyba już wszyscy choć raz usłyszeli sławetne: na póóółnoooc!
Muszę, muszę, muszę- chcę! Podróż nie na wschód, lecz na północ.
Umieściłam jedno z wielu zdjęć z tegorocznego wypadu nad morze. Historia tego zdjęcia może być (dla niektórych) interesująca. Mianowicie, nastawiłyśmy z Wiolą budziki na
"Czwaaaarrrrtą nad ranem!" To był, o ile dobrze pamiętam, przedostatni dzień
naszego pobytu nad morzem. Tak, sobota. Przez 2 tygodnie obiecywałysmy sobie
obejrzeć wschód słońca. W szczególności- ja mały zapaleniec. Nawet nastawiałyśmy 
ambitnie dzwonki
(zawierające różne wyrażenia), które doprowadzały mnie do ataku serca. Jednak
którejś nocy, 
a raczej któregoś ranka obudziła się Wiola- miała za zadanie mnie
 "zrzucić" z łóżka, bym
zdążyła umyć zęby i wskoczyć w dresik, w celu delektowania się
wschodem słońca.
Niestety, prowadziła monolog skierowany do mnie, a ja ją bezczelnie
olałam, będąc
w krainie wiecznych łowów. Jednak owej soboty udało się, zerwałam się
o godzinie
3:50, będąc w łazience słyszę głos z pokoju: "Olaaa! Zaczyna wschodzić!"
Z okrzykiem, a raczej pieśnią (tak po prostu ładniej brzmi, a co!)  leciałam
jak głupia na molo. Szczerze powiedziawszy, nie wiem skąd miałam tyle sił o tej porze. Wówczas wypowiedziałam słowa: "O, na północy ogladają
 ten sam wschód, co ja w tym 
momencie..To samo słońce dotyka promieniami dachy szwedzkich i
norweskich miast..." Rozmarzyłam się. Zaśpiewałam Czwartą nad ranem 
SDM-u i poszłyśmy na drzewo w celu pohuśtania się. Niestety poległam.
Poniosłam klęskę- 
przestraszyłam się, że zaliczę glebę. Wiola również doszła do wniosku,
że jeżeli "ty, Ola tego nie zrobisz, to ja też nie"<-Pewnie, jeślibym się skopsała, miałaby namacalny przykład, żeby nie włazić ta to pieruńskie drzewo. Wróciłyśmy do Prokuratury i poszłam spać jak wypadało  grzecznej dziewczynce. Ah, oh, eh! "Posłuchaj jeszcze raz, to wieje wiatr!" "U mych zamkniętych drzwi, pod moim ciemnym oknem wieje wiatr, wieje wiatr! A w innych miastach w zdumionych oczach twych na niebie ślad! Gdzie ja tam będziesz Ty!" Taka dygresyjka. Joł!

wtorek, 6 listopada 2007

Zaśpiewam Jahwe! Rozraduje się mój duch!

Ty-mo-te-usz! Ty-mo-te-usz!
Fajnie wspominać, nie? Ale nie czas na "przeżyjmy to jeszcze raz". Poza tym jest to niezbyt dobre- oglądanie się za siebie. Choć jest to bezpieczniejsze niż przyszłość. Czasem tkwię w chwilach, które minęły, by uniknąć uczucia lęku tudzież niepewności wywołanego przez niewiadomą przyszłość. Oczywiście można rzec: wygodnicka ze mnie. I poniekąd tak jest.
Ale "trza" z tym walczyć. Aj, jak ja nie lubię walczyć ze słabościami. Wówczas mówię:
Cholerka, nie wiem, nie umiem. Czy jest na sali ktoś kompetentny? Ja szczupak, ja
szczupak, zgłoś się!
Jeeednak jest motywacja do stawania się lepszą/lepszym. Jest Ten, zasiadający
jako Najwyższa Instancja- On dodaje sił.

"Daj mi siłę Twą, abym stał się bezsilny,
Daj mi swoją moc, abym stał się łagodny,
Daj mi mądrość swą, abym stał się prosty,
Daj bogactwo Twe, abym stał się ubogi,
Daj mi radość swą, bym potrafił się smucić
Daj sprawiedliwość Twą, bym potrafił nie walczyć
Daj mi słowa Twe, abym umiał zamilknąć
Daj mi życie Twe, abym umiał umierać

Duchu Święty przyjdź,
Duchu Święty przyjdź
Niech stanie się cud przemiany serca!"

Coś dodać? Chyba nie...

Dzisiejsze wykłady (o mamo, ciężko było, kryzys na "Wstępie do Pisma" dawał się we
znaki, w szczególności w mało odpowiednich momentach. Ale na koniec ksiądz prawił
pięknie na temat wpływu Biblii w przekładzie ks. Jakuba Wujka na rozwój języka polskiego i na kulturę polską) dodały mi kolejną dawkę motywacji.

Myśl przewodnia?-  "W obliczu aniołów pragnę wielbić Cię! W obliczu aniołów psalmy
śpiewać chcę! Sławić będą imię Twe za Twą wielką miłość do mnie!"

Żółwik!

poniedziałek, 5 listopada 2007

Światło, świeć! Światło, prowadź mnie!

Nagły przypływ potrzeby na molestowanie calutkiej "Legendy"Armii.

Noc, a nocą, gdy nie śpię, słyszę w słuchawkach "Opowieść zimową" w radiu. Aż serce podskoczyło. Coraz bardziej zaskakuje mnie ta stacja.

Dziś poczułam również pewne niespotykane dotąd uczucie. Może spotykane,
ale przemknęło ono w moim wnętrzu 1,5 roku temu...i też był to początek...Dziś
uzmysłowiłam sobie, że nastąpił właśnie początek i jest realny rozwój całej sytuacji.
Tylko jeszcze dużo
cierpliwości i modlitwy o wytrwałość. W końcu to, do czego dążyłam ponad rok,
stanie się czymś rzeczywistym.

"Jak warto żyć, gdy serce drży
W zimową noc niech nie wie nic Zły


Czy ryby jeszcze drżą w oceanie
Czy wiatr się zrywa czy bije dzwon
Czy przyjdziesz znów, daleko stąd
Czy będę jeszcze Twoim przyjacielem

I skąd ten blask, ten w dali ptak
Skąd w białej mgle zniszczony płaszcz
Nie mogę znieść,
Nie mogę ci nic powiedzieć"

Tak, tak, taaak. Dawka energii. Pomimo baaardzo aktywnego (jak zwykle) dnia
oraz uczucia, że zaraz padnę na nos, czuję się niezwykle zadowolona i (o zgrozo) wypoczęta. Choć przede mną cały napięty tydzień. Znowu marzę o
 tym, by doba była dwa razy dłuższa. Jednak tak dobrze nie ma.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
I kocham życie za to.

"Słuchajcie więc! To moja pieśń! Moja herezja! To moja zemsta! To moja walka! Moja nadzieja!"

niedziela, 4 listopada 2007

Miejcie nadzieję!

Adam Asnyk, Miejcie nadzieję

Miejcie nadzieję! Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w drżący kwiat ubiera
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera

Miejcie odwagę! Nie tę jednodniową
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska
Lecz tę co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.

Miejcie odwagę! Nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża
Lecz tę co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża


Przestańmy własną pieścić się boleścią
Przestańmy ciągłym lamentem się poić
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią

Mężom przystoi w milczeniu się zbroić

Lecz nie przestańmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość
Do nas należy dać im moc i zbroję
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość


Miejcie nadzieję! Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w drżący kwiat ubiera
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohater

Ideały, ideały...I jeszcze raz ideały. Czy ja już mówiłam, że czasem boli nagłe lądowanie na ziemię?
Asnyk, człowiek, który zachwyca i intryguje. Czytając po raz nie wiem który ten wiersz,
czułam, że serce bije mocniej. Ogromnie cieszę się, że mam zaszczepioną miłość do literatury i poezji. Ilekroć czuję, że podupadam na formie psychicznej, uciekam do bliskich mi utworów. One dodają siły, one również pomagają w nabraniu dystansu.
Bo przeciez często poeci byli postrzegani w swych epokach, za nienormalnych, dziwaków.
Weźmy takiego Norwida. Jego geniusz powoduje we mnie dreszcze. A jak skończył? Delikatnie mówiąc nieciekawie. Wiersze pisane przez Jegomościa były niezrozumiałe dla ówcześnie żyjących. Dopiero po śmierci następcy pojęli jego myslenie, to, co chciał przekazać w utworach. Do tej pory czyta sie ciężko jego dziełka. Trzeba się wgryźć, wdrożyć w jego myslenie, poznać od podszewki. Innych to odstrasza, mnie przeciwnie. Mnie to fascynuje.
Ale żeby nie było tak miło, sympatycznie... Jest wielu poetów i psedo-poetów, którzy uprawiali wszystko w ich mniemaniu w literaturze. Według mnie, to oni byli naznaczeni np. do  uprawy marchewki w ogródku. Ale to tylko moje zdanie...
Oczywiście miałam inny temat na napisanie tejże notatki, ale wstawiając wiersz, poszłam ślepo za nim, zapominając o myślach, wnioskach, które spłynęły na mnie w dniu dzisiejszym. Hm, to znak! Najwyraźniej muszę przespać się z moimi obserwacjami, może powinny dojrzeć- wraz ze mną.

Ale muszę chociaż pozostawić mały akcent! "I jesteśmy pewni, że ani śmierć, ani życie ani terażniejszość, ani przyszłość, ani co wysokie, ani co głębokie, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od Boga"

Myjąc dziś wieczorem jabłko, zaczęłam ot tak sobie nucić tę piosenkę. Wychodząc z kuchni śpiewałam/jęczłam/kaleczyłam: Może Jezus Chrystus, Ten, który umarł, Ten, który zmartwychwstał, Ten, który siedzi po prawicy Ojca za nami się wstawia!

Wieczorna Adoracja pomogła.

Danke za uwagę.

sobota, 3 listopada 2007

"Daj mnie stułę i gromnicę, zapalę, jeszcze poświęcę... Próżno palę, próżno święcę(...)"

"There are more things in Heaven and Earth,
  Than are dreamt of in your philosophy."
Shakespeare

Podziemia kamedulskie, za ścianą zmarli bracia kameduli, nade mną kosciół... Wraz z piachem na butach, przyniosłam do tego klimatycznego miejsca zapach lasu, przez który musiałam przedreptać, by dostać się na teren uczelni.
Wielu moich znajomych wraca powoli do domów z rozjadów po Polsce, a ja....A ja oglądam "Dziady cz.II" Mickiewicza. 


"Prosim gorczycy dwa ziarna;
A ta usługa tak marna
Stanie za wszystkie odpusty.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.
(...)
GUŚLARZ
Dalej wy z najcięższym duchem,
Coście do tego padołu
Przykuci zbrodni łańcuchem
Z ciałem i duszą pospołu.
Choć zgon lepiankę rozkruszy,
Choć was anioł śmierci woła,
Żywot z cielesnej katuszy
Dotąd wydrzeć się nie zdoła.
Jeżeli karę tak srogą
Ludzie nieco zwolnić mogą
I zbawić piekielnej jamy,
Której jesteście tak blisko:
Was wzywamy, zaklinamy
Przez żywioł wasz, przez ognisko!
(...)
GŁOS
(za oknem)
Hej, kruki, sowy, orlice!
O wy przeklęte żarłoki!
Puśćcie mnie tu pod kaplicę,
Puśćcie mnie choć na dwa kroki.

GUŚLARZ
Wszelki duch! jakaż potwora!
Widzicie w oknie upiora?
Jak kość na polu wybladły;
Patrzcie! patrzcie, jakie lice!
W gębie dym i błyskawice,
Oczy na głowę wysiadły,
Świecą jak węgle w popiele.
Włos rozczochrany na czele.
A jak suchy snop cierniowy
Płonąc miotłę ognia ciska,
Tak od potępieńca głowy
Z trzaskiem sypią się iskrzyska.
A jak suchy snop cierniowy
Płonąc miotłę ognia ciska,
Tak od potępieńca głowy
Z trzaskiem sypią się iskrzyska.

WIDMO
(zza okna)
Dzieci! nie znacie mnie, dzieci?
Przypatrzcie się tylko z bliska,
Przypomnijcie tylko sobie!
Ja nieboszczyk pan wasz, dzieci!
Wszak to moja była wioska.
Dziś ledwo rok mija trzeci,
Jak mnie złożyliście w grobie.
Ach, zbyt ciężka ręka boska!
Jestem w złego ducha mocy,
Okropne cierpię męczarnie.
Kędy noc ziemię ogarnie,
Tam idę szukając nocy;
A uciekając od słońca
Tak pędzę żywot tułaczy,
A nie znajdę błędom końca.
Wiecznych głodów jestem pastwą;
A któż mię nakarmić raczy?
Szarpie mię żarłoczne ptastwo;
A któż będzie mój obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca!
CHÓR
Szarpie go żarłoczne ptastwo,
A któż mu będzie obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca!

GUŚLARZ
A czegoż potrzeba dla duszy,
Aby uniknąć katuszy?
Czy prosisz o chwałę nieba?
Czy o poświęcone gody?
Jest dostatkiem mleka, chleba,
Są owoce i jagody.
Mów, czego trzeba dla duszy,
Aby się dostać do nieba?

WIDMO
Do nieba?... bluźnisz daremnie..
O nie! ja nie chcę do nieba;
Ja tylko chcę, żeby ze mnie
Prędzej się dusza wywlekła.
Stokroć wolę pójść do piekła,
Wszystkie męki zniosę snadnie;
Wolę jęczeć w piekle na dnie,
Niż z duchami nieczystemi
Błąkać się wiecznie po ziemi,
Widzieć dawnych uciech ślady,
Pamiątki dawnej szkarady;
Od wschodu aż do zachodu,
Od zachodu aż do wschodu
Umierać z pragnienia, z głodu
I karmić drapieżne ptaki.
Lecz niestety! wyrok taki,
Że dopóty w ciele muszę
Potępioną włóczyć duszę,
Nim kto z was, poddani moi,
Pożywi mię i napoi.
Ach, jak mnie pragnienie pali;
Gdyby mała wody miarka!
Ach! gdybyście mnie podali
Choćby dwa pszenicy ziarka!
(...)
Nie ma, nie ma dla mnie rady!
Darmo podajesz talerze,
Co dasz, to ptastwo zabierze.
Nie dla mnie, nie dla mnie Dziady!
Tak, muszę dręczyć się wiek wiekiem,
Sprawiedliwe zrządzenia Boże!
Bo kto nie był ni razu człowiekiem,
Temu człowiek nic nie pomoże.
(...)
GUŚLARZ
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?
Czy prosisz o chwałę Boga,
Czy o przysmaczek słodki?
Są tu pączki, ciasta, mleczko,
I owoce, i jagodki.
Czego potrzebujesz, duszeczko,
Żeby się dostać do nieba?

DZIEWCZYNA
Nic mnie, nic mnie nie potrzeba!
Niechaj podbiegą młodzieńce,
Niech mię pochwycą za ręce,
Niechaj przyciągną do ziemi,
Niech poigram chwilkę z niemi.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie.

GUŚLARZ
(do jednej z wieśniaczek)
Pasterko, ot tam w żałobie...
Wstań, bo czy mi się wydaje,
Czy ty usiadłaś na grobie?
Dziatki! patrzajcie, dla Boga!
Wszak to zapada podłoga
I blade widmo powstaje;
Zwraca stopy ku pasterce,
I stanęło tuż przy boku.
Zwraca lice ku pasterce,
Białe lice i obsłony,
Jako śnieg po nowym roku.
Wzrok dziki i zasępiony
Utopił całkiem w jej oku.
Patrzcie, ach, patrzcie na serce!
Jaka to pąsowa pręga,
Tak jakby pąsowa wstęga
Albo jak sznurkiem korale,
Od piersi aż do nóg sięga.
Co to jest, nie zgadnę wcale!
Pokazał ręką na serce,
Lecz nic nie mówi pasterce.

GUŚLARZ
Czego potrzebujesz, duchu młody?
Czy prosisz o chwałę nieba?
Czyli o święcone gody?
Jest dostatkiem mleka, chleba,
Są owoce i jagody.
Czego potrzebujesz, duchu młody,
Żeby się dostać do nieba?
(Widmo milczy)"

To fragmenty, które robią na mnie duże wrażenie.

Nadejdzie ocena przedstawienia.....Hmmm....W zasadzie cały powrót do domu zszedł na debatowaniu o spektaklu.
1) główna postać( w interpretacji rezysera)- Zosia- zbyt sztuczna, co więcej, wprowadziła niezdrową atmosferę perwersji na scenie. Szczerze 
powiedziawszy miałam
 dużo myśli w trakcie oglądania jej conajmniej dziwnych zachowań. a)
czy ona zaraz nie zdejmie bluzki? b) czy tylko mi się zdaje, czy ona czasem
nie za bardzo okazuje rozkoszy?(dziwnie brzmi, ale tak było) c) Czy
nie męczy jej taka ogromna sztuczność? d) czy tylko ja to widzę?
W trakcie spektaklu narodziło się jeszcze wiele pytań. Ale co tam.
Najważniejsze, że wyłowiłam perełki z istnego morza erotyzmu.
Mianowicie wielkie brawa należą się Panom, którzy grali: Pana oraz Gospodarza. Ich gra była majstersztykiem. Pan- rola 
delikatnie mówiąc niemiła, ale
to, w jaki sposób przedstawił zmarłego właścieciela, zbierałam 
szczękę z podłogi. Uczucia były 
realne, prawdziwa gra aktorska. Każde zdanie wypowiadał inaczej.
Banalność schowała się za główną bohaterką. Z kolei Guślarz potrafił zabić wzrokiem, to w jaki sposób manipulował głosem, wbijało 
mnie w twarde krzesło.  
Doszłam do wniosku, że mogłabym zostac krytkiem. W sumie studia 
te, które ciągnę, mają mnie
 do tego zawodu przygotować. I bardzo dobrze!

Jesienną znów zakładam twarz, nie dając nikomu szans, to jedyny sposób, jaki znam.

piątek, 2 listopada 2007

Zielony płomień

W dąbrowym gęstym listowiu,
Błyska zielona skra.
Trzepoce z wiatrem jak płomień,
Mundur harcerski nasz.
Czapka troszeczke na bakier,
Dusza rogata w niej.
Wiatr polny w uszach i ptaki,
W pachnących włosach drzew.

Tam gdzie się kończy horyzont,
Leży nieznany ląd.
Ziemia jest trochę garbata,
Więc go nie widać stąd.
Kreską przebiega błękitną,
Strzępioną pasmem gór.
Żeglują ku tej granicy,
Białe okręty chmur.

Gdzie niskie niebo usypia ,
Na rosochatych pniach.
Gdziekolwiek namiot rozbijesz,
Będzie kraina twa.
Zieleń o zmroku wilgotna,
Z niebieską plamką dnia.
Cisza jak gwiazda ogromna,
W grzybie złocistych traw.

W dąbrowym gęstym listowiu,
Błyska zielona skra.
Trzepoce z wiatrem jak płomień,
Mundur harcerski nasz.
Czapka troszeczke na bakier,
Lecz nie poprawiaj jej.
Polny za uchem masz kwiatek,
Duszy rogatej lżej.

Ilekroć widzę harcerza na ulicy, mam ochotę pozdrowić go hasłem: "CZUWAJ!"
Z sennika Aleksandry K.: Śniło mi się, że byłam na obozie harcerskim. Kopałam latrynę w trakcie pionierki, robiłam biszkopta, zbierałam chrust do kuchni. Obudziłam się z poczuciem, jakbym wróciła z lasu. Wypoczęta i zwarta do wykonywania wszelkich zadań. Mimo, że spałam tylko (jak dla mnie) 6 godzin.
Taaak, harcerką/harcerzem pozostaje się do końca życia.
Są zasady wtłoczone już do krwioobiegu. I  nie ma mocnych, by wytępic TEGO ducha z ciała. Powiem, że bardzo dobrze!
Drepcząc po cmentarzach napotykałam na harcerzy sprzedających znicze. W sumie podobnie czyniłam kilka lat temu. Cieszę się, że są jeszcze młodzi ludzie, którzy zapałali miłością do takiego sposobu życia jak ja. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że duża część nie czuje charakterystycznego ukłucia w sercu, gdy śpiewa Hymn Harcerski czy zakłada mundur.
Pamiętam, gdy ktoś mnie pytał skąd jestem, odpowiadałam z dumą: Stowarzyszenie Harcerskie, Szczep 150 WDH i GZ im. Alka Dawidowskiego.
A teraz? Teraz harcerze często nie zadają sobie trudu żyć zgodnie z prawem harcerskim. bo to nie jest cool, jazzy, trendy i nie wiem co jeszcze. Ba...Nawet nie spodziewałabym sie, że dany gostek "chadza na harcerstwo"(<-nóż w kieszeni się otwiera, gdy słyszę takie zdanie.), gdyby mnie nie oświecił.
Tak to się porobiło... Kiedyś było inaczej...Było lepiej..Gdzie te wzniosłe ideały? Poszły wraz z przeszłością, by ustąpić miejsca teraźniejszości...
Harcerzem było się nie tylko na zbiórkach czy w mundurze. Harcerką byłam w szkole, na ulicy, w domu, wśród kolegów. To mnie obligowało do dawania wzoru wszystkim, bym nie przyniosła wstydu swej drużynie.
Tak, jestem idealistką... Nie zmienię się... Choc upadek na ziemię bardzo boli. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Trzeba wstać, otrzepać się z brudu i iść dalej. Walczyć. Tylko czy jest sens walczyc z wiatrakami? Tak, jest. Chociaż jeszcze 2 dni temu mówiłam, że mam wszystko w wielkim poważaniu. Jednak, gdy wyzbędziemy się tego, co piękne, wyrzekniemy się samych siebie, to...uwstecznimy się...
Oczywiście, możemy wszystko zmienić. Możemy zapomnieć o wartościach, o które walczyło się jeszcze nie tak dawno... Tylko czy będziesz miał/a odwagę popatrzeć sobie w oczy w lustrze?

czwartek, 1 listopada 2007

Requiescant in pace.

Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.

Ogólne nastawienie społeczeństwa wskazuje, by w tym dniu (1 listopada) zapaść w zadumę, wspominać. Co więcej, ilekroć zaśmieję się na cmentarzu, jestem zastrzelona wzrokiem co bardziej gorliwego chrześcijanina. Bo toć to nie wypada w takim dniu śmiać się. A zaraz za bramą cmentarną obrotni handlowcy sprzedają kiełbaski i jakieś pierdoły. Czuję się jak na odpuście.
Nieścisłość?
W moim umyśle rodzi się pytanie: czy to ja jestem nienormalna czy ludzie to czasem niezbyt dobrze postrzegają?
Jasne, jasne. Wszystkich Świętych- ale przecie jest to radosny dzień w Kościele! Oni już są po drugiej stronie, mogą (wielu z nich) oglądać Boga twarzą w twarz. Na usta ciśnie się: huuurrrraaa! Ale nie tak do końca.
Fakt, ilekroć przypomnę sobie wspólne spotkania, codzienne obiady u Dziadków, uroczystości, czuję ukłucie w sercu połączone z zaciśnięciem się gardła. Uczę się radować z nowego etapu, w który wkroczyli, 
gdy wybiła Ich godzina.
Jeszcze 13 dni i minie pierwsza rocznica.
Zawsze mawiał: „Ola, cokolwiek nie zdarzyłoby się, jakkolwiek
nie byłoby ciężko, zawsze wychodź z każdej sprawy z twarzą.
BOSO, ALE W OSTROGACH!” Te słowa utkwiły mi na zawsze w pamięci.