czwartek, 8 listopada 2007

Frustracja, alienacja. Po co żyjesz?

Autobus pełny ludzi. Każdy z pasażerów dokądś dąży. Ma swój cel. Pewien człowiek
podchodzi do starszej kobiety i pyta: Przepraszam, dokąd pani jedzie? Kobieta
pewna siebie, odpowiada, że jedzie do swojej chorej siostry, ugotować jej obiad.
Ten sam człowiek pyta młodą dziewczynę: A ty? Dokąd jedziesz? Zmieszana 
lekko dziewczyna rzekła, że 
udaje się na uczelnię.Mężczyzna podszedł jeszcze do pana w średnim
wieku, zadał to samo pytanie. Zapytany bąknął, że wraca z pracy.
Tak, to jest klasyczny zapchany autobus jadący swoją typową 
trasą, przez główne ulice miasta. Odpowiedzi były normalne, żadnych
nowości wśród nich nie spotkamy.
Jednak, jeśli ten "dziennikarz" spytałby tych samych ludzi: Po co żyjesz?
Oni, pewni siebie, doskonale wiedzący dokąd zmierzają, często nie
potrafiliby odpowiedzieć na proste pytanie.

To jeszcze raz.

+Po co jedziesz?
-Do pracy
+Po co pracujesz?
-Mam rodzinę, dzieci, muszę je utrzymać. Muszę zarabiać 
pieniądze.
+Czyli teraz praca jest twoim sensem życia?
-W sumie tak. Żeby zagwarantowac godne warunki rodzinie.
+A jeśli wygrasz w totolotka? To co będzie twoim sensem?
-...

Gdybyśmy spotkali w owym autobusie osobę, która nie wie dokąd jedzie,
pomyślelibyśmy: Nienormalna. A czy jest to normalne, jeśli nie znamy
sensu własnego życia?

Alienujemy się. Ja się alienuję. Od wszelakich rzeczy, problemów, ludzi.
Byle tylko jak najdalej. Byle zapomnieć o spięciach z kolegą, niepowodzeniu w szkole, podwyżce mojego ulubionego serka.
Ewentualnie jakaś impreza. Bo przecież dobra impreza nie jest zła.
Daje to spełnienie? Może potrafi przytłumić na kilka chwil, ale nie
uleczy zranionego serca. Powraca z większą siłą. Przychodzi frustracja.
Wszystko nas denerwuje, nie radzimy sobie z niczym. Odczuwamy
bezsens wszystkiego. I po co żyjemy?
Właśnie. Po co?

Dzisiejsza katecheza dała mi bardzo do myślenia. Umieramy z
każdym dniem
. Nasze ciało umiera z następną dobą. Śmierć- coś realnego, namacalnego. Dotyczy każdego. Dotyczy również MNIE.
Grunt, to uzmysłowić sobie ten fakt. I może nie wpadać w panikę,
nie odliczać dni, nie iść do psychiatry, czy "chwytać dnia" bezrozumnie,
tylko zrozumieć. Umieramy tu, by żyć tam.
(Nie mam depresji, nie myślę o samobójstwie.)
Wracając wieczorem do domu, obserwowałam otaczających mnie
ludzi. Czułam się dość dziwnie. Powiedziałam w duchu:"Tu realny
 świat nie ma żadnych szans." Zauważam to bardzo często. Dlatego
mawiam, że idąc na dwór, powinnam brać zeszyt i notować swoje
spostrzeżenia. Tyle myśli w głowie- tyle pomysłów na książkę
(myślę o niej od dłuższego czasu).