sobota, 1 listopada 2008

Artykuł- listopad 2008

Śmierć- początek czy koniec?

Śmierć- ilekroć słyszymy ten wyraz, we wnętrzu czujemy niepokój, włos jeży się na głowie, ciśnienie w żyłach się podnosi, mamy przed oczami naszych bliskich, przypominają się sceny z filmów dla osób o mocnych nerwach- zgeneralizowałam? Oczywiście, że tak.
To jeszcze raz... Śmierć- początek czy koniec? Radość czy smutek? Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.
Dni stają się krótsze, styczność ze słońcem jest z każdym dniem coraz mniejsza, przyroda jest w trakcie przygotowań do zimy. Inni mówią, że wszystko umiera. Czy aby na pewno? Z takim myśleniem za daleko nie zajdziemy. Nie twierdzę, że wszyscy kłamią, a pesymistyczne myślenie powoduje nasilenie wtargnięć na życie. Pochylmy się na spokojnie nad tym zagadnieniem.
W tym dość długim wstępie chciałam nakreślić nasze często spotykane myślenie o przemijaniu. Chciałabym, aby każdy z Was zadał sobie pytanie: „Jak myślę o śmierci? Czy odczuwam lęk? Czy potrafię dostrzec w tym coś głębszego?”
Śmierć towarzyszyła człowiekowi od samego początku wędrówki po ziemi. Przewijała się w literaturze, sztuce (znane wszystkich hasło: „Memento mori!”- Pamiętaj o śmierci!”. O tym, dlaczego jest ona nieodłączna, możemy poczytać na kartach Pisma Świętego (zapraszam gorąco do lektury!). Jeszcze nie tak dawno nasi przodkowie podchodzili do niej bardzo spokojnie, wręcz nad wyraz spokojnie. Taka kolej rzeczy- początek i koniec. Ostatnimi czasy podejście do śmierci zmieniło się niemal o 180 stopni. Teraz sam proces śmierci został zepchnięty na margines życia, nie jest to temat, o którym poczytamy w gazetach. Mówiąc językiem dzisiejszego świata: „nie jest trendy”. Ma to swoje powody oraz ponosi za sobą ogromne konsekwencje. Gdy usłyszy się zdanie w gronie ludzi: „jestem przygotowany na śmierć” słuchacze patrzą na mówiącego niemal jak na niestabilnego psychicznie. Śmierć zawsze wstrząsała, szczególnie najbliższymi. Nic dziwnego, skoro odeszła bliska sercu osoba. Inaczej reagujemy, gdy dowiemy się o odejściu młodej osoby, albo zdrowej, tudzież uczestniczącej w wypadku.
Zawsze padają te same słowa: „Przecież to niemożliwe, ona była młoda! Na nic nie chorowała, miała tyle planów na życie. Dlaczego to właśnie ona?!” Ostatnie pytanie jest najgorszym pytaniem z możliwych, jakie może postawić człowiek. Wtedy huczy w głowie niewypowiedziane głośno, z braku odwagi: „Czemu nie ktoś inny?” Faktycznie jest to trudne przeżycie, lecz jakże ludzkie!
Nie rzucam słów na wiatr, ponieważ w tym roku uczestniczyłam w ostatnim pożegnaniu mej koleżanki z byłej szkoły. Dziewczyna zdolna, szczera, studiowała na Politechnice, całkowicie zdrowa. Niestety, wracając do domu z uczelni, wpadła pod pociąg...w Wielki Czwartek.
Czy ona myślała, że za chwilę przejdzie przez próg do wieczności? Czy ktokolwiek myślał, że ostatni raz widzi ją uśmiechającą się?
My, młodzi ludzie, mamy wielkie plany na przyszłość. To wydaje się być zupełnie normalnym, że nie często myślimy o śmierci- o naszej śmierci. Lecz, jako ludzie wierzący, będący w dialogu z Bogiem powinniśmy pamiętać o wieczności, która na nas czeka i to nie u byle kogo, bo u najlepszego Ojca i Przyjaciela.
Nierzadkim błędem, jaki popełniamy, jest rozpatrywanie życia na ziemi jako czegoś najważniejszego. Na pierwszym miejscu widnieją nasze oczekiwania dotyczące zmiany pracy na lepiej płatną, albo kupno kolejnej gry komputerowej. Zapominamy o esencji naszej wiary. Materia przeminie, a co z naszą duszą? Niegdyś ksiądz Józef Baka (do poznania jego twórczości zachęcam wszystkich, naprawdę warto!) napisał w pewnym utworze: „Mości Panie, z gliny dzbanie, poliwany, pozłacany, nie głucho, że ucho, urwie się, stłucze się. (...) Źle żyjesz, zawyjesz! Śmierć nie śmiech, dudy w miech.” Jesteśmy pielgrzymami, a świat, w którym przyszło nam żyć, jest chwilowy.
Każdy z nas jest bogaty w ciekawość świata i wszystkiego, co wiąże się z człowiekiem i jego losem. Powstało wiele historii nt. życia pozagrobowego- fantazja człowieka jest doprawdy bujna. Tak naprawdę nikt nie powie nam tego, co jest po drugiej stronie oprócz Jednego, który pokonał śmierć- tak, to Jezus Chrystus! Faktycznie nie mielibyśmy żadnych szans, gdyby nie On. Czy mamy w pamięci ten akt miłości ofiarowany za każdego z nas? „Zwycięstwo śmierć pochłonęło! Radujmy się Bracia, bo zmartwychwstał nasz Pan!” Czy to nie jest piękne?! Każdego roku świętujemy pamiątkę zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, ale czy pamiętamy, że świętujemy również nasze uwolnienie z rąk śmierci? Niestety nierzadko zapominamy o tym. Dlatego też tak łatwo nami potrafi wstrząsnąć śmierć człowieka. Często też płaczemy przede wszystkim nie nad osobą zmarłą, lecz nad naszym losem- co się z nami stanie, gdy będziemy bardziej ubodzy o człowieka, który towarzyszył nam w życiu. Jest to całkowicie normalne- żałoba jest naturalnym stanem, który znowu dzisiejszy świat niweluje. Domaga się on ciągłego uśmiechu, zadowolenia. Osoby rozpaczające nie są pożądane w towarzystwie. I tak człowiek stał się „odczłowieczony”.
Dzieciaki z Arki Noego w jednej z piosenek śpiewają: „Ja nie umieram, ja tylko zasypiam, gdy oczy otwieram, Jezusa spotykam!” Czy te słowa nie dają siły do walki o lepszy dzień?! Czy te słowa nie dodają odwagi w zmienianiu swego wnętrza na lepsze?! I na w końcu- czy te słowa nie oddają sensu naszej wiary?!
Kolejnym pięknym fragmentem, tym razem z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza (2Tm2,11) „Nauka to godna wiary: Jeżeli bowiem z Nim współumarliśmy, z Nim także żyć będziemy...”
Zabrzmi może paradoksalnie, ale żywię nadzieję, że zrozumiecie głębsze znaczenie: „Umieraj już dziś, aby żyć! Zacznij prawdziwie żyć!” Nie mówię, byście teraz zaczęli zadręczać się i myśleć o modelu trumny w którym zechcecie być pochowani. Zachęcam, byście traktowali każdy dzień tak, jakby miał być on Waszym ostatnim w życiu. Byście czuli, że warto żyć, gdy serce drży w chwilach dla Was szczególnych. I na koniec, byście zawsze byli gotowi na spotkanie z Bogiem.

Aleksandra Kozieł