czwartek, 15 października 2009

Artykuł - Październik 2009

Czytanie – przykry obowiązek?

Do tego tematu przymierzałam się przez wiele miesięcy. Finalnie podjęłam tematykę tak bardzo wdzięczną, jaką jest bez wątpienia czytanie. I mimo że moje studia nie są polonistyczne, lecz „teologiczno- kulturowe”, z wielką radością zagłębiam się czysto amatorsko w „książkowe rejony”.
Czym jest dzisiaj literatura? Czym była ona wcześniej? Jak na to patrzą dziś młodzi ludzie? W jaki sposób odbierają ją bardziej doświadczone roczniki?
Nie da się ukryć, iż podejście do czytania książek zależy od naszych pierwszych nauczycieli - rodziców, bliskich, a następnie od pedagogów w szkole. Zrażenie może zahamować chęć poznawania treści istniejących na kartkach, lecz można to zmienić. Jak? Trzeba chcieć.
Gdy byłam mała (a było to nie tak dawno), patrzyłam na książki jak na relikwie. Razem z kolegami z klasy w szkole podstawowej pochłanialiśmy kolejne pozycje. Robiliśmy swego rodzaju wyścigi, kto więcej przeczyta książek z naszej biblioteki szkolnej. „Walka” była zacięta, a sama jej forma niezwykle przyjemna.
Książki niewątpliwie kształtują wyobraźnię, budują bogatsze słownictwo, pomagają zapamiętać trudniejsze struktury w naszym języku. A czy wpływają negatywnie? Jeśli za niekorzystne uznamy brak czasu na nudę, siedzenie przed komputerem, to faktycznie czytanie jest istnym złem.
Sprawa nieco się zmieniła, gdy mój rocznik poszedł do gimnazjum (jestem trzecim rocznikiem, który został „zaszczycony” tą jakże feralną instytucją). Kombinowanie stało się jawne. Wtedy też po raz pierwszy zobaczyłam „bryki”, które w moich oczach uwłaczały godności treści książek. I mimo że uczęszczałam do (podobno) szkoły na wysokim poziomie, tam zaczęłam dostrzegać jak ludzie „czytają” (w cudzysłowie, ponieważ tego prawdziwym czytaniem nazwać nie można). Ponadto sami nauczyciele nie pochylali się nad fundamentalnymi sprawami z dziedziny lektur (co wpływało na podejście z przymrużeniem oka samej młodzieży).
Następnie liceum (klimatyczny Sowiński przy Rogalińskiej), gdzie po trzyletniej przerwie zobaczyłam ponownie miłość prowadzącej przedmiot do języka ojczystego. Moja pani profesor, pomimo że wielokrotnie zaznaczała (naprawdę) okropne błędy stylistyczne, interpunkcyjne i składniowe, to nadal potrafiła przelać zainteresowanie przedmiotem na ucznia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, jednak czytanie non stop i przerabianie kolejnych epok, jakże fascynujących, powodowało jedynie coraz większe zaangażowanie w dziedzinę literatury i jej historii.
Dziś rozmawiając z dziećmi, młodzieżą szkolną oraz akademicką, swobodnie można dostrzec różnice. Opracowania zawsze były plagą, lecz wcześniej (roczniki naszych rodziców lub starszego rodzeństwa) niemal każdy wiedział czyje są „Sonety krymskie” lub też znał cechy charakterystyczne dla epoki pozytywizmu. „To było oczywiste.” I nie ze względu na większą miłość młodych ludzi do literatury czy poezji, lecz ze względu na sposób wychowania i wzrastania. Często uśmiecham się sama do siebie, gdy słyszę wypowiedź osoby starszej potrafiącej wyrecytować z pamięci wiersz, którego uczyła się jeszcze w szkole podstawowej. I nie możemy powiedzieć, że starsze pokolenie miało łatwy dostęp do nauki, wszak często ich lata szkolne przekreśliła wojna, a nauczanie było tajne w obawie przed okupantem. Ci ludzie wiedzieli, że świadomość dorobku polskiej kultury i sztuki jest przedłużeniem istnienia naszego narodu. I nie granice państwa (choć o te również walczono), lecz świadomość była niezwykle ważną kwestią, którą próbował wyrwać wróg, zabijając polską inteligencję.
Nie czyńmy krzywdy dzieciom i czytajmy im „sztandarowe” opowiadania, baśni. Opowiadajmy też o historii naszego narodu. Niech wiedzą skąd pochodzą, jak żyli ich przodkowie (tej świadomości nie da im żadna gra komputerowa, telefon, zajęcia tenisa ziemnego czy też nauka od małego 15 języków). Nie bójmy się poświęcać im też czasu na snucie beztroskich gawęd. Niech zakosztują piękna wyobrażenia na swój sposób zamku za siedmioma górami. Zdaję sobie sprawę, iż łączy się to z poświęceniem czasu, lecz perspektywa poprawnego mówienia przez nasze dzieci jest chyba lepsza niż widmo dziecka, które nie ma czasu na nic, tylko siedzi przed komputerem i „czatuje” bez końca w Internecie, co potem odbija się na braku umiejętności (oby!) płynnego czytania i wysłowienia się. W tej chwili być może demonizuję sprawę, lecz świadomie. Biblioteki publiczne są w posiadaniu tysięcy książek dla dziecka i młodzieńca na różnych etapach rozwoju. (Zatem argumenty natury finansowej są w tej chwili obalone.)
Nie szczędźmy zatem czasu i sił dzieciom, ponieważ plony będą naprawdę obfite!

- Aleksandra Kozieł

Artykuł - Wrzesień 2009

Charakterystyczne, już nie tak palące, zachodzące słońce delikatnie oświetla zmęczone upałem drzewa, które szumem przywołują coraz prężniej wrześniowe dni. Kolejny rok szkolny rozpocznie się pierwszym dzwonkiem (z tego tytułu życzenia sił i radości kieruję do nauczycieli i uczniów), studenci mają jeszcze miesiąc wolności (chyba, że niektórzy spotkają się w korytarzach swych uczelni na „kampanii wrześniowej” - poprawkach. Braci studenckiej męczącej się teraz nad nauką życzę zaliczenia zaległych egzaminów). Nie tylko szkoły i uczelnie przygotowały dla swych podopiecznych zagadnienia, które w najbliższym czasie mają zgłębić, ale również Kościół zagwarantował pewne „dodatki” wiernym, aby mieli nad czym się pochylać w trakcie mijającego roku.
Papież Benedykt XVI nieszporami 19 czerwca br. otworzył Rok Kapłański. Pięknie brzmi, jednak czy dla samego tytułu Ojciec Święty ogłosił owe dni Rokiem Kapłańskim? Stanowczo nie. Najpierw musimy zastanowić się kim jest kapłan? Tak często używane przez nas słowo niesie ze sobą potężny bagaż znaczeniowy. Kapłanem jest człowiek, który wykonuje obrzędy religijne. Jest on również pośrednikiem między bóstwem a wyznawcami. Magicznie brzmi? Owszem. Przełóżmy to na język bardziej „ludzki”. W naszym rozumieniu kapłan to mężczyzna konsekrowany, co więcej posiadający święcenia. A jakie to święcenia? Właśnie kapłańskie. Jest on dopuszczony przez Kościół (po długich przygotowaniach i pracy nad sobą) do posługi we wspólnocie Kościoła. Czyżby posługi? Tak, jak najbardziej. On swoją osobą pomaga innym we wzroście duchowym, zgłębianiu sensu i praktykowaniu wiary, a nie tylko w uczestnictwie w obrzędach religijnych. Zaznaczmy też jasno, iż wiara i religia nie oznaczają tego samego (o czym już wspominałam w poprzednich artykułach). Wszak można uczestniczyć w nabożeństwach i być osobą religijną, ale czy będąc jedynie obecnym ciałem możemy swobodnie określić siebie mianem człowieka wiary?
Kapłan – prawdziwie wierzący człowiek, który odczytał powołanie nadane jemu przez Boga (czyli nie z przypadku).
Skierujmy swą uwagę na „obowiązki” dnia codziennego. Kapłan sprawuje Pamiątkę Najświętszej Ofiary - czyli Mszę Świętą, udziela sakramentów. Jednak wszystko, co czyni musi być w zgodzie z nauczaniem Magisterium Kościoła Katolickiego.
Neoprezbiter (świeżo wyświęcony kapłan) idzie na cały świat (jest posłany jak nowo testamentalni uczniowie Jezusa Chrystusa) i głosi Ewangelię – Dobrą Nowinę o Chrystusie Jezusie. Jako że kapłan jest człowiekiem posłanym do wszystkich ludzi, powinien być otwartym na każdego. Jednak otwartości nie łączmy z uległością. Twardy kręgosłup moralny oraz konsekwencja są bardzo ważnymi elementami w posłudze kapłanów. Czemu? Aby sami mogli wypełniać przykazania dane od Boga, oraz by swoją postawą, wytrwałością ukazywali prawdę w dziele zbawienia, jakie się nieustannie dokonuje na naszych oczach.
Prezbiterzy jako jedna z grup osób konsekrowanych (oprócz sióstr oraz braci zakonnych) również składają śluby posłuszeństwa, czystości i ubóstwa. Co to oznacza dla człowieka ze świata dzisiejszego? Oznacza to wyłączność tego człeka dla Boga. To on związał się na całe życie z Bogiem. Przeznaczył Stwórcy wszelkie swoje siły, słabości oraz przede wszystkim miłość, której nieustannie uczy się od samego Ojca.
I powracając do samego Roku Kapłańskiego... Do czego wzywa nas Papież? Abyśmy modlili się za kapłanów, diakonów, by potrafili wypełniać z wiarą i miłością zadania im powierzone. By z cierpliwością podchodzili do bliźniego. Papież również prosi o modlitwę o powołania, by było więcej głosicieli Chrystusa. Jest to wezwanie również do nas, abyśmy my - świeccy - współpracowali z prezbiterami. Pamiętajmy, że Kościół to też, a nawet przede wszystkim świeccy wierni. Jednocześnie chcę zaapelować, byśmy nie traktowali prezbiterów jak „bożków”, ponieważ są oni takimi samymi ludźmi jak my. Ksiądz nie jest oderwany od rzeczywistości, nie jest pozbawiony procesów biologicznych, jest również osobą słabą i grzeszną. Często jednak spotykamy się z wizją księdza, jako „świętego”- nic bardziej błędnego.
Ten rok jest również dobrym momentem do rozważenia powołania każdego z nas. Pewnym jest to, że każdy człowiek jest powołany do świętości. Jednak w spokoju i pełnej ufności rozważmy do czego mnie konkretnie Chrystus powołał. Dzisiejszy świat (chcę zaznaczyć wyraźnie, iż nie rozpatruję obecnych czasów w kategoriach całkowitego rozpadu moralności) mimo wszystko nie ułatwia wyboru spośród możliwych dróg, wędrówki za Chrystusem. Jednak owy brak zdecydowania odnosi się również do innych powołań, choćby do małżeństwa kobiety i mężczyzny, którego sens piętnuje się na rzecz „bycia w wolnym związku bez zbędnych papierków”. Tak, boimy się w dużej części podejmować decyzje na całe życie. Syndrom niedojrzałego człowieka? Wiecznego dziecka? Można to zmienić.
Zachęcam też ciepło, aby podczas Roku Kapłańskiego zgłębić historię postaci Św. Jana Marii Vianney'a. Czemu akurat jego osoba? Ponieważ jest wspaniałym przykładem prezbitera, a przede wszystkim zwykłego człowieka, który prawdziwie wierzył i był cierpliwy wobec wszelkiego bólu jakiego zaznał w życiu.
Obyśmy ten przeznaczony czas dobrze wykorzystali na zgłębieniu charakteru postaci prezbiterów. Wszak z nimi mamy do czynienia nieustannie i to od nas w dużym stopniu zależy jak będzie wyglądała dalsza nasza praca na rzecz Kościoła, w którym jest nam dane żyć.

Aleksandra Kozieł